Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/298

Ta strona została przepisana.

— Pokaż swój pysk — rzekł Kilter do Phelem-ghe-madone’a i wciskając swoją krwawą flanelę w butelkę, wytarł go ginem. Ujrzano znowu usta i Phelem-ghe-madone otworzył jedną powiekę. Skronie zdawały się nadtłuczone.
— Jeszcze jedno starcie, przyjacielu — rzekł Kilter i dodał: — Za honor rodzinnego miasta.
Galijczycy i Irlandczycy rozumieją się, jednakże Phelem-ghe-madone nie zrobił żadnego znaku, któryby mógł wskazywać, że miał coś jeszcze w mózgu.
Phelem-ghe-madone podniósł się; Kilter go podtrzymywał. Było to dwudzieste piąte starcie. Po sposobie, w jaki ten cyklop, gdyż miał już tylko jedno oko, stanął w pozycji, poznano, że był to już koniec, i nikt nie wątpił, że był on zgubiony. Zasłaniał się powyżej brody: niezręczność konającego. Helmsgail zaledwo spocony, zawołał: — Stawiam na siebie tysiąc przeciw jednemu.
Helmsgail, podnosząc, ramię, uderzył i było to dziwne: obaj upadli. Usłyszano wesołe mruknięcie.
To Phelem-ghe-madone był zadowolony. Skorzystał ze straszliwego ciosu, jaki mu Helmsgail wymierzył w czaszkę, by mu wymierzyć inny zły, w pępek.
Helmsgail rozciągnięty charczał.
Obecni spojrzeli na Helmsgaila, leżącego na ziemi, i rzekli: — Zapłacony.
Wszyscy klaskali w ręce, nawet przegrywający.
Phelem-ghe-madone oddał zły cios za zły cios i był w swojem prawie.
Helmsgaila wyniesiono na noszach. Naogół sądzono, że się z tego nie wygrzebie. Lord Robartes zawołał: — Wygrywam tysiąc dwieście gwinej. — Phelem-ghe-madone był bezwątpienia okaleczonym na całe życie.
Wychodząc, Jozyana wzięła pod rękę lorda Dawida, co jest tolerowane między „engaged”. Powiedziała do niego: — To bardzo ładne. Ale...
— Ale co?
— Myślałam, że mnie to wybawi z nudów. No i nie.