Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/300

Ta strona została przepisana.
KSIĘGA DRUGA
GWYNPLAINE I DEA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Daje się tu widzieć twarz tego, którego dotąd widziano tylko czynności.

Przyroda nie poskąpiła swych darów Gwynplainowi. Dała mu bowiem gębę od ucha do ucha, uszy zwracające się ku oczom, pocieszny nos, wyraźnie stworzony do osiodłania błazeńskiemi szkłami, słowem twarz, na którą nie mogłeś poglądać bez serdecznego śmiechu.
Powiedzieliśmy tylko co, że to przyroda obrzuciła tego człowieka swemi darami. Ale czy tylko rzeczywiście przyroda?
A może jej też kto dopomógł?
Dwoje oczu, podobnych do więziennych okienek, zamiast ust ziewnięcie, zamiast nosa przypłaszczony kawałek wypukłości z dwiema dziurami na nozdrza, zamiast twarzy coś dziwnie pomiętoszonego, wszystko zaś razem nastrojone do śmiechu; toż chyba nie do uwierzenia, żeby sama tylko przyroda wytworzyć mogła podobne arcydzieło.
Tylko, czy zawsze śmiech jest synonimem radości?
Ktoby, patrząc na tego kuglarza (gdyż to był kuglarz), po przeminięciu pierwszego, usposabiającego do wesołości wrażenia, baczniej się człowiekowi temu przypatrzył, niewątpliwie na jego twarzy rozpoznałby ślady sztuki. Podobne oblicza nie są przypadkowe, ale wyraźnie urobione z umysłu. Podobny stopień wykończenia nie bywa udziałem przyrody. Nie posiada człowiek możności pięknym się uczynić, ale ma tysiące środków do oszpecenia. Z profilu Hotentota nie wykroisz rzymskich rysów, ale z nosa greckiego łatwo zrobić murzyński. Dość na to