przełamać go w chrząstce i rozszerzyć nozdrza. Kuchenna średniowieczna łacina nie na darmo stworzyła słowo denasare. Gwynplaine, dzieckiem będąc, okazałże się dość godnym uwagi, ażeby się aż zakrzątnięto około przerobienia jego twarzy? Czemu nie? A choćby też tylko w celu wyzyskania go, lub pokazywania za pieniądze? Prawdopodobnie nawet przemyślni przerabiacze dzieci dołożyli do tego starania. Zdawało się niewątpliwem, że tajemnicza owa nauka, znajdująca się naonczas w tymże samym stosunku do chirurgji, co alchemja do chemji, zapuściła rylec swój w to ciało w bardzo wczesnem jego dzieciństwie, i z wszelką samowolą, stosownie do upodobania twarz tę stworzyła. Tak jest, nie co innego, tylko nauka ta, wielce biegła w podcinaniach, przypłaszczaniach i przykurczaniach, rozpłatała te usta, zrobiła obwisłemi te wargi, obnażyła te dziąsła, ponaciągała te uszy, powyłamywała chrząstki, powykoszlawiała brwi i policzki, porozdymała muskuły twarzy, poczem zręcznie pozacierała ślady szwów i blizn, ponaprowadzała skórę na miejsca powycinane, starannie zachowując ogólny wyraz śmiechu; słowem, że usilną pracą tego potężnego i głębokiego kunsztu wyszła nareszcie na świat owa ze wszech miar doskonała maska, której na imię było Gwynplaine.
Takim, jak on, nigdy człowiek na świat nie przychodzi.
Bądź co bądź, Gwynplaine dziwnie się był udał. Wydawał się być niejako podarkiem, udzielonym przez Opatrzność ludzkim zasmuceniom. Ale przez jaką to Opatrzność? Byłażby równie opatrzność szatańska, jak jest boska? Rzucamy tylko pytanie, wcale się go rozwiązywać nie podejmując.
Jak powiedzieliśmy, Gwynplaine był kuglarzem. Pokazywał się publicznie. Nie było wrażenia, mogącego dorównać jego widokowi. Samem już swojem ukazaniem się zdolny był z hipochondrji wyleczyć. Winni go byli unikać ludzie, będący w żałobie, niepodobna bowiem było, spostrzegłszy go, nie roześmiać się do rozpuku. Zdarzyło się raz, że nawet kat, obecny na widowisku, złapał się za boki od śmiechu. Ujrzawszy Gwynplaina, do łez się śmiałeś; usłyszawszy go mówiącego, zanosiłeś się konwulsyjnie. Był on niejako przeciwnym biegunem zasmu-
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/301
Ta strona została przepisana.