się śmiać i pobudzała do śmiechu, a sama była zadumana. Wszelka parodja, doprowadzona aż do szaleństwa, wszelka ironja, dochodząca aż do mądrości, skupiała się i kojarzyła na tem obliczu; wszelka ilość trosk, zawodów, niesmaków i zgryzot, występowała na tem czole niewzruszonem i, dodana razem, dawała tę posępną wypadkową: wesołość; jeden kąt ust unosił się od strony ludzkiej szyderstwem, drugi od strony bogów bluźnierstwem; przychodzili ludzie zestawiać z tym wzorem idealnego sarkazmu ów okaz ironji, który każdy w sobie nosi; i coraz nowy tłum, cisnący się wokoło tego wrytego uśmiechu, odchodził od siebie z rozkoszy, podziwiając grobową nieruchomość jego szyderstwa. Otóż nie czem innem była twarz Gwynplaina, jak tylko tą ponurą maską bez życia starożytnej komedji, przytwierdzoną na ramionach żyjącego człowieka. Tę to właśnie piekielną głowę nieubłaganego wesela nosił ten człowiek na swym karku. Cóż za ciężar na zwyczajne siły ziemskie podobny uśmiech wiekuisty!
Wiekuisty uśmiech! Należy się tu porozumieć i zrozumieć. Stosownie do przekonań Manichejczyków, potęga wszechwładna słabnie chwilami, i sam Bóg nawet miewa niekiedy przerwy w swem działaniu. Porozumiejmy się również w przedmiocie woli. Nie przypuszczamy bynajmniej, żeby się ona stać mogła kiedy całkiem bezsilną. Istnienie wszelkie porównaćby można do listu, którego treść o wiele zmienić może dopisek. W istnieniu Gwynplaina znaczenie dopisku miała następująca zasada: natężeniem woli, skupieniem całej swej uwagi, pod warunkiem wszakże, ażeby żadne wzruszenie nie rozerwało jego myśli i nie rozprzęgło sprężyn jego wysiłku, mógł chwilowo usunąć z twarzy ów uśmiech wiekuisty i narzucić go pewnym rodzajem tragicznej zasłony, a to do tego stopnia, że, spojrzawszy na niego wtedy, zamiast ochoty do śmiechu, czułeś, że dreszcz cię przeszywał.
Wysiłek ten, coprawda, Gwynplaine robił nader rzadko; działo się to bowiem kosztem dziwnie bolesnego trudu i niemal nieznośnego wytężenia. Dość było zresztą najmniejszego rozstroju lub wzruszenia, ażeby śmiech ten uporczywy, jak przypływ morski, po chwilowem wygnaniu,
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/303
Ta strona została przepisana.