znów mu się na twarzy ukazał. Tem zaś wyrazistszy bywał, im doświadczone wzruszenie więcej miało siły.
Z wyjątkiem tedy owych chwil przelotnych, śmiech Gwynplaina rzeczywiście był wiekuisty.
Śmiano się, patrząc na niego. Ale, uśmiawszy się, odwracano głowę. Kobiety szczególnie wstręt do niego czuły. Człowiek ten w istocie był straszliwy. Udział w jego śmiechu był poniekąd płaconym przymusowo haraczem; ulegano mu wesoło, ale niemal machinalnie. Po przejściu jednak pierwszego wrażenia, Gwynplaine dla duszy kobiecej stawał się nieznośnym do oglądania dłużej.
Zresztą słusznego był wzrostu, dobrze zbudowany, zręczny i jedną tylko twarz miał potworną. Tem silniej to stwierdzało przypuszczenie, widzące w nim raczej wytwór sztuki, niż wyjątkową robotę przyrody. Człowiek ten, mający takie piękne kształty, musiał mieć niegdyś i rysy piękne. Rodząc się, był zapewne dzieckiem takiem, jak inne. Zachowano mu ciało nietkniętem, a tylko twarz wykończono. Słowem, Gwynplaine zrobiony został, jak to mówią: na urząd.
Tak się przynajmniej zdawało.
Nie tknięto mu zębów. Zęby do śmiechu są potrzebne. Toż miewa je i trupia głowa.
Wykonana na nim operacja musiała być straszliwą. Nie przypominał jej sobie, co jednak nie dowodziło, żeby jej nie wycierpiał. Chirurgiczne owo rzeźbienie udać się tylko mogło na najzupełniej małem dziecięciu, to jest nie wiedzącem nawet, co się z niem dzieje, i skutkiem tego niezdolnem rozróżnić w pamięci zadanych ran od choroby. Dodajmy, że w owych czasach znane już były sposoby usypiania i odejmowania tym sposobem bolesnych wrażeń. Tylko że wtedy nazywano środki te magją. Dziś się to anestezją zowie.
Oprócz twarzy, zawdzięczał jeszcze tym, co go wychowali, rozliczne przymioty gimnastyka i siłacza; stawy jego, stosownie powyłamywane i przyzwyczajone do wyginania się w kierunkach odwrotnych, wykształciły go na skończonego clowna, mogąc się, jak drzwi na zawiasach, wykręcać w najrozmaitsze strony. Słowem,
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/304
Ta strona została przepisana.