myśl słońcem nieopromieniana, ona dopatrywała tych tajemniczych wykreślań się cnoty. W tem otoczeniu ciemnych, będących w ruchu przedmiotów, które składały jedynie dla niej wrażenia rzeczywistości, w tem pełnem niepokoju zastaniu się istoty biernej, wiecznie wyczekującej możliwego niebezpieczeństwa, w tem uczuciu bezbronności, stanowiącem całe życie ociemniałego, wiedziała, że ponad nią czuwa zawsze Gwynplaine, nigdy nie ochłodły, nigdy nie zaćmiony, wiecznie obecny, wiecznie współczujący, niosący pomoc i niewysłowienie łagodny; myśląc o tem, Dea drżała, przejęta wdzięcznością i upewnieniem; ukojony jej niepokój przeobrażał się w zachwyt, i owemi oczyma swemi, pełnemi ciemności, z lubością wpatrywała się w tę dobroć, niby w głębię światła, spływającą jej z zenitu.
W świecie ideałów dobroć jest słońcem; w tak i sposób Gwynplaine olśniewał Deę.
Do tłumu, który dużo głów posiada, ażeby się na myśl zdobył, i zanadto oczu, ażeby spojrzeć potrafił; dla tłumu, który, sam powierzchnią będąc, po powierzchni się tylko ślizga, Gwynplaine był poprostu clownem tylko, kuglarzem, skoczkiem, hecarzem, trochę więcej i trochę mniej, niż zwierzęciem. Tłum bowiem twarz jego znał tylko.
Dla Dei Gwynplaine był zbawcą, który ją podjął z grobu i na świat wyniósł, pocieszycielem, który jej sprawiał życie możliwem, oswobodzicielem, którego ręki z chęcią chwytała się w podróży po tym labiryncie, będącym ślepotą; Gwynplaine był dla niej bratem, przyjacielem, przewodnikiem, podporą, bliźnim z wysokości, skrzydlatym i promienistym małżonkiem, — słowem, tam, gdzie tłuszcza powszechna widziała tylko poczwarę, ona dostrzegała archanioła.
Działo się to dlatego, że Dea, niewidomą będąc, duszę widziała.
Ursus, jako mędrzec, doskonale się na tem rozumiał. Przyznawał on słuszność oczarowaniu, którem u Dea ulegała.