nem jego ramieniu, szczęście na drugiem. Przeznaczenie jego składało się z dwóch przeciwnych sobie konieczności. Przekleństwo spoczywało na nim, ale także i błogosławieństwo. Był wybranym potępieńcem. Kim był? Ani nawet wiedział. Patrząc na siebie, spostrzegał nieznajomego. Tylko że ten nieznajomy był poczwarny. Życie Gwynplaina było niby życiem po ucięciu głowy; miał on bowiem twarz nie swoją. Twarz ta była straszliwa — tak straszliwa, że aż bawiła. Człowiek ten do tego stopnia strachu napędzał, że aż rozśmieszał. Twarz jego piekielnie błaznowała. Było to przeobrażenie się podobieństwa bożego w zwierzęcy upadek. Nigdy jeszcze nie widziano dotąd podobnie całkowitego zaćmienia człowieczeństwa na ludzkiej twarzy, nigdy nie było zupełniejszej w tym względzie parodji, nigdy się potworniejsza nieforemność nie wykrzywiała do śmiechu w przyśnionej zmorze; nigdy to wszystko, co tylko jest w stanie wstrętnem być kobiecie, poczwarniej nie ześrodkowało się w jednym i tym samym człowieku. Nieszczęsne serce, zamaskowane i spotwarzone przez to oblicze, zdawało się być na zawsze skazane na osamotnienie pod tą powierzchownością, jakby pod wiekiem trumny. Ale tymczasem przeciwnie całkiem; właśnie tam, gdzie się do głębi wyczerpała złośliwość nieznana, z kolei niewidzialna dobroć wyszafowała hojnie swe łaski. W tego upadłego nędzarza, nagle dźwigniętego z poniżenia, obok wszystkiego, co w nim odstręczało, złożyła wszystko, co przyciągać może; w ten hak, rozbiciem grożący, magnes utkwiła. Z jej zrządzenia ku temu odrzutkowi pełnemi skrzydły pospieszyła druga dusza; ta sama dobroć zlecała tej gołąbce pocieszać potępieńca rażonego gromem i sprawiała, że w tym dziwnym razie potworność przez piękność była ubóstwiana.
Ażeby coś podobnego stać się mogło, trzeba było, ażeby owa piękna nie mogła widzieć owego spotworzonego. Do tego szczęścia potrzebne było owo nieszczęście. Opatrzność to pozbawiła Deę zdolności patrzenia.
Gwynplaine wiedział przeczuciowo, że był przedmiotem odkupienia. Ale dlaczego spadło na niego prześladowanie? Nie wiedział. Nie wiedział również, dlaczego mu za to przychodziło wynagrodzenie. Wiedział tylko, że promie-
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/312
Ta strona została przepisana.