Wyobraźmy sobie głąb przepaści i wpośród tej głębi oazę światłości; pośród zaś tej oazy dwoje tych istot z poza życia, olśniewających się wzajemnie.
Żadna czystość nie była w stanie dorównać tym miłostkom.
Dea ani wiedziała, czem jest pocałunek, jakkolwiek go może pragnęła; gdyż ślepota, zwłaszcza u kobiety, posiada swoje marzenia i, jakkolwiek drżąca wobec zbliżania się rzeczy nieznanych, nie wszystkie je jednak nienawidzi. Co do Gwynplaina, to młodość, drgająca w jego duszy, zamyślonym go czyniła; im mocniej czuł się upojonym, tem mniej śmiałym się stawał; mógł był do wszystkiego się ośmielić z tą towarzyszką swoich lat najwcześniejszych, z tą istotą równie błędu jak światła nieświadomą, słowem z tą niewidomą, która jedną tylko rzecz widziała, to jest, że go ubóstwia. Z tem wszystkiem byłby uważał za ukradzione to, coby od niej pozyskał; więc też z zadowoleniem tęsknem zgadzał się po anielsku ją tylko kochać, i uczucie własnej potworności przeradzało się w nim w jakąś dumną dziewiczość.
Dwoje tych szczęśliwych zamieszkiwało krainy ideału. Byli w niej małżonkami zdaleka, na podobieństwo ciał niebieskich. Wymieniali wzajemnie w przestworach błękitu ów prąd nieujętego płynu, który w nieskończoności jest prawem przyciągania, na ziemi zaś pociągiem płci. Udzielali sobie duchowej pieszczoty.
Zawsze dotąd życie mieli wspólne. Nie znali się inaczej, jak złączeni. Niemowlęce lata Dei schodziły się z chłopięcym wiekiem Gwynplaina. Wzrośli obok siebie. Długo sypiali nawet na jednem posłaniu, buda bowiem wcale nie była przestronną sypialnią. Ich dwoje na skrzyni, Ursus na podłodze, oto jej cały układ. Aż pewnego dnia, kiedy Dea była jeszcze mała, Gwynplaine nagle ujrzał się dorosłym; i oto ze strony mężczyzny wstyd wziął początek. Gwynplaine rzekł wtedy do Ursusa: — I ja także spać będę na ziemi. — Jakoż za nadejściem wieczora położył się tuż przy starcu na niedźwiedziej skórze. Wtedy Dea zaczęła płakać, dopominając się o swego towarzysza.
Ale Gwynplaine, w którym niepokój budził się razem z pierwszem uczuciem miłości, postawił na swojem. Od-
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/317
Ta strona została przepisana.