Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/324

Ta strona została przepisana.

jest pokarmem marzenia, tedy odjąć je miłosnemu uczuciu jest to pozbawić zasiłku. Wszelkiego rodzaju zachwyty potrzebne są do jego składu; tyleż podziw kształtów ciała, ile cześć przymiotów duszy. Do tego nie należy mówić kobiecie słów trudnych do zrozumienia. Ona ci zaraz marzy z tego powodu. Więc często i na złe wychodzą te jej marzenia. Zagadka, wprowadzona w senne zadumania, spustoszenie w nich sprawia. Ugodzenie niebacznie upuszczonego słowa nieraz rozprzęga to, co się ściśle trzymało. Zdarza się niekiedy, że ani wiedząc, jak się to stało, od lada wypadkowego jakiegoś słowa serce, dotąd pełne, całkiem się wypróżni. I oto istota kochająca spostrzega nagle pewne obniżenie w wymiarze jego szczęścia. Nic straszliwszego, jak owo powolne przeciekanie poprzez szpary spękanego już naczynia.
Na szczęście Dea nie z tej ulepiona była gliny, co wszystkie inne kobiety. Była to całkiem wyjątkowa istota. Ciało jej mogło być słabe, ale nie serce. Głąb jej istnienia stanowiła niebiańska w miłości wytrwałość. Więc też niebaczne słowo Gwynplaina, zamiast w czemkolwiek podkopać jej przywiązanie, skłoniło ją tylko pomyśleć, a następnie powiedzieć mu co następuje:
— Brzydkim być jest to źle czynić. Otóż Gwynplaine same dobre spełnia uczynki. Jest więc piękny.
Następnie zawsze w tej formie zapytania, właściwej dzieciom i niewidomym, dalej mówiła swoje:
— Widzieć? Cóż to wy nazywacie widzieć? Co do mnie, nie widzę, a jednak wiem; więc chyba patrzeć jest to nie widzieć.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — pytał Gwynplaine.
A ona na to:
— Wzrok jest to coś, co zakrywa prawdę.
— Jakim sposobem?
— Oto tak naprzykład. Widzisz się brzydkim...
Poczem, pomyślawszy chwilę, dodała:
— A tymczasem kłamiesz wierutnie.
Tak więc Gwynplaine tyle zyskał, że chociaż wyznał prawdę, to przecież mu nie uwierzono. Tedy sumienie jego, równie jak i miłość, zupełnego doznały zaspokojenia.