mozarabickim, i nareszcie zaledwie je oba przezwyciężyć zdołał.
Poczem Green-Box zatrzymywał się stosownie do wskazania Ursusa; za nadejściem zaś wieczoru, opuszczała się wyżej wspomniana ściana środkowa, odsłaniało się wnętrze teatru i rozpoczynało przedstawienie.
Głąb sceny Green-Boxu przedstawiał krajobraz, wymalowany przez samego Ursusa; że jednak mędrzec nie nader świetnym był mistrzem, działo się tedy, że w potrzebie ów tak zwany krajobraz mógł wybornie wyobrażać podziemie.
Zasłonę stanowił tu kawał materji jedwabnej z najsprzeczniejszych barw w kwadraty.
Publiczność stała na dworze, bądź to w ulicy, bądź w rynku, ciekawie skupiona w półkole, równie w pogodę, jak i w niepogodę; urządzenie podobne sprawiało, że dla teatrów ówczesnych deszcz nierównie mniej jeszcze pożądanym bywał gościem, niż to ma miejsce z przedstawieniami dzisiejszemi. Jeśli była możność potemu, przedstawienia owe dawano w podwórzach zajazdów, na czem zyskiwało się tyle rzędów lóż, ile było pięter z oknami. Tylko że w podobnym razie, z powodu bardziej ograniczonej liczby widzów, publiczność zmuszona była płacić więcej.
Ursus był duszą wszystkiego, równie całego towarzystwa, jak i orkiestry, jak i sztuki, jak i kuchni wreszcie. Vinos uderzała w bębenek, do którego miała wielką wprawę, Fibi zaś przygrywała na czemś podobnem do gitary. Wilk powołany był także do uczestniczenia w przedstawieniach. On także stanowił niezbędną część „towarzystwa“. Grywał nawet w potrzebie role pomocnicze. Bywało nieraz, że gdy występował obok Ursusa tęgo oszytego w skórę, niedźwiedzią, on, który był staranniej jeszcze w własną zaszyty, widzowie ani odgadnąć mogli, który z nich dwóch rzeczywiście był zwierzem; okoliczność ta dziwnie pochlebiała Ursusowi.
Dramatyczne pomysły Ursusa były, ściśle biorąc, intermedjami, obecnie wyszłemi już z użycia. Tak jedna