Poczem spuszczała oczy pod stopy, jakby w dole otchłań widząc, i śpiewała dalej:
Noche, quita te de alli!
El alba canta hallali.[1]
W miarę, jak śpiewała, człowiek coraz więcej się ożywiał, i gdy przedtem zaledwie śmiał ku górze unosić głowę, obecnie, klęcząc z rękoma ku widziadłu wzniesionemi, ciężarem obu swoich kolan przygniatał nieruchome już i niejako porażone gromem zwierzęta. Ona śpiewała dalej ku niemu zwrócona:
Es menester a cielos ir,
Y tu que llorabas reir.[2]
I wypływając z głębi ze wspaniałością gwiaździstego pochodu, dodawała:
Gebra barzon!
Dexa, monstro
A tu negro
Caparazon.[3]
I to mówiąc, kładła mu rękę na czole.
Wtedy inny głos się podnosił, głębszy jeszcze i jeśli być może łagodniejszy od poprzedniego, głos łzami drżący i zachwycony, czule zarazem i dziko poważny, a był to tym razem śpiew ludzki w odpowiedzi na śpiew niebiański. Gwynplaine to, ciągle jeszcze kolanami w cieniu gniotący zwyciężonego wilka i niedźwiedzia, z głową pochyloną pod dotknięciem Dei, śpiewał następujące słowa:
O ven! ama!
Eres alma,
Soy corazon.[4]
Poczem jedynym razem, wpośród tego nucenia, kunsztowny snop światła całą siłą uderzał w twarz Gwynplaina.
I oto nagle ukazywała się zdumionym widzom uśmiechnięta poczwara.
Wypowiedzieć wrażenie tego widoku któżby potrafił? Podobny był niby do nagłego ukazania się śmiechu w sło-