nadprzyrodzonych rzeczy, w połowie należąca do światłości ziemskich, drugą połową zanurzona w zaświatowe odblaski. Zstępowała niby na ziemi popracować, ale w sposób niebu tylko właściwy, to jest samem swojem ukazaniem się, niby brzaskiem zorzy. Znalazłszy poczwarę, urabiała z niej duszę. Miała pozór potęgi twórczej, zadowolonej, ale oraz i osłupiałej własnem dziełem; mniemałeś na jej twarzy cudownie zalęknionej oglądać jednocześnie żądzę przyczyny i zadziwienie skutku. Czuć było, że ona poczwarę tę kocha miłością. Tylko czy wie, że to poczwara? Zapewne, skoro jej dotyka. Albo może nie, ponieważ się jej oddaje w posiadanie. Czarne pomroki nocy i rażące blaski dniowe mąciły się tu w umyśle widza w jakiś półcień tajemniczy, z pośród którego występowały coraz dalsze przestrzenie. W jaki to sposób spowinowacą się z podmalowanemi zaledwie kształty, w jaki sposób dopełnia się przenikanie duszy w zaledwie zgruba obciosaną materję, w jaki to sposób słoneczny promień przeobraża się w nerw życiowy, w jaki sposób potworna twarz się przetwarza, w jaki sposób utwór zaledwie ziemi godny Raju się godnym staje — wszystkie te, rzec można, podchwytywane na gorącym uczynku tajemnice potęgowały wzruszeniami niemal komicznej doniosłości już i tak nader silnie wstrząsającą wesołość, jaką wywoływał widok Gwynplaina. Nie wchodząc nawet w bliższy rozbiór tego wrażenia (widz bowiem zwyczajny niezbyt chętnie zadaje sobie trud doszukiwania się dna rzeczy), ogół patrzących rozumiał jednak, że coś tam więcej jest nad to, co wzrok ogląda; słowem, bezwiednie nawet dla każdego ów widok osobliwszy posiadał przejrzystość odwiecznej tajemnicy pochodzenia dusz.
Co zaś do Dei, to czego ona ze swej strony doświadczała, wymyka się wszelkim ludzkim opisom. Czuła, że się znajduje wpośród tłumu, ani wiedząc, co to tłum.
Słyszała tylko gwar zewsząd, oto i wszystko. Dla niej tłum był tylko powiewem, i w istocie, nic on nie jest innego. Pokolenia są to tylko przemijające podmuchy. Człowiek nabiera tchnienia, tchnieniem żyje i oddaje tchnienie. W tłumie tym Dea czuła się samotna, z wrażeniem dreszczu, jakby była ponad przepaścią zwieszona. I oto nagle,
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/339
Ta strona została przepisana.