do wyjednania mu ze strony urzędu pobłażliwości dla jego nawyknień do włóczęgi, a także mezaljansu z wilkiem. Zdarzało się wieczorem, że w przystępie względności Ursus pozwalał Hornowi rozprostować trochę członki i powałęsać się nieco wokoło budy; wilk nie był zdolny do nadużycia zaufania i, znajdując się „w towarzystwie“ — chcemy powiedzieć pośród ludzi — sprawiał się z całą potulnością psa pokojowego; wszakże, gdyby przyszło mieć do czynienia z jakim pochmurnym stróżem nocnym, mogło się to było źle skończyć; z tych tedy względów Ursus ile możności trzymał swego poczciwego wilka na uwięzi. Pod względem politycznym aforyzm jego w przedmiocie złota, prawie już zresztą nieczytelny, a w każdym razie mało zrozumiały, wyglądał poprostu na jakieś usiłowanie przyozdobienia przodu budy i wcale go nie podawał w podejrzenie. Nawet po skończonem panowaniu Jakóba II-go, nawet za szanownych rządów Wilhelma i Marji, małe mieściny hrabstw angielskich mogły widywać krążącą w bezpieczeństwie jego kolaskę. Wędrował tedy swobodnie wzdłuż i wszerz po całej Anglji, zachwalając swoje zioła i flaszki, wyprawiając na spółkę ze swoim wilkiem przeróżne jarmarczne kuglarstwa, i tak przemykał się z powodzeniem poprzez oczka sieci policyjnych, na stawionych w owej epoce na całej przestrzeni ziemi angielskiej dla chwytania wałęsających się zgrai włóczęgów, a osobliwie dla przeszkodzenia wędrownym praktykom „comprachicosów“.
Zresztą, tak się też należało. Ursus nie należał do żadnej gromady. Ursus żył poprostu z Ursusem; było to niby sam na sam jego samego z nim samym, w które wilk poufale wtykał swój nos. Marzeniem Ursusa było być dzikim człowiekiem; nie mogąc tego zrobić, był takim, który żyje sam jeden. Samotnik jest to tylko złagodzony dziki człowiek, na którego się cywilizacja godzi. Tem mocniej jesteś sam, — im mniej zostajesz na miejscu. Temu to przypisać należy nieustającą włączęgę Ursusa. Zatrzymać się gdziekolwiek, było w jego pojęciach: poddać się przyswojeniu. Przebywał życie, przebywając w drodze. Widok miast bardziej tylko podniecał w nim tęsknotę do czaharów, gęszczy leśnych, bezdroży i dziur po skałach.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/34
Ta strona została przepisana.