Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/344

Ta strona została przepisana.

reszty świata nieprzebita ściana. Tem lepiej. Ściana ta odosobniała ich, ale i broniła. Co mogło zagrażać Dei, co mogło zagrażać Gwynplainowi w podobnem obwarowaniu się od świata zewnętrznego? Możnaż mu było odebrać powodzenie? Ani podobna. Na to należałoby mu twarz odjąć. Pozbawić go miłości Dei? I to również niepodobna. Dea go widzieć nie mogła. Niewiadomość jej była po niebiańsku nieuleczalną. W czem mogła przeszkadzać Gwynplainowi jego potworność? W niczem. Jakie miała dla niego korzyści? Wszystkie. Kochany był pomimo tej okropności, nawet być może właśnie z jej powodu. Ślepota tu i szpetota przeczuciowo niby zbliżyły się ku sobie i połączyły w nierozdzielną parę. Kochanym być nie jestże to wszystko? Gwynplaine, myśląc o swojem oszpeceniu, doznawał wdzięczności. Piętnem tem pobłogosławiono go. Z radością czuł je niezatartem i wiecznem. Co za szczęście, że dobrodziejstwo to było nie do uleczenia! Dopóki na świecie starczy ulic, szynków, dróg w świat szeroki, tłumów na dole, nieba nad głową, można być pewnym bytu codziennego, można się nie obawiać niedostatku dla Dei, można żyć miłością! Gwynplaine za nic nie zamieniłby swej twarzy z Apollinem. Być potwornym było dla niego typem szczęścia.
To też, jak powiedzieliśmy, przeznaczenie hojnie go obdarzyło. Wyrzutek ten był jednym z wybranych.
Tak był szczęśliwy, że żal mu się robiło innych ludzi. Czuł litość dla reszty świata. Bowiem lubił on niekiedy wyjrzeć ukradkiem na zewnątrz — cóż się dziwić? Rzecz to ludzka. Dziękował niebu, że zewsząd ściana go nieprzebyta dzieliła od świata, a przecież chętnie nieraz wytykał głowę poprzez tę ścianę. Ale, przypatrzywszy się stamtąd to temu, to owemu, z tem większą uciechą pogrążał się w osamotnienie, które z nim podzielała niewidoma kochanka.
Cóż on bowiem widywał wkoło siebie? Cóż to byli ci obywatele życia, których najrozliczniejsze mógł oglądać próżności i to co chwila inne? Coraz nowe tłumy, a zawsze to samo mnóstwo. Coraz nowe twarze, a zawsze te same niedole. Niby rodzaj ruin zbiorowiska. Co wieczora