posługiwał się nimi. Byli oni dla Jakóba II niemal tem, coby nazwać można instrumentom regni. Były to czasy, w których obkrzesywano rodziny, zajmujące nadto miejsca, lub też niedość uległe; w których załatwiano się jednem cięciem z rodowodami; w których ni stąd ni zowąd uprzątano dziedziców wielkich imion. Niekiedy krzywdzono jedną gałąź szczepu na korzyść drugiej; comprachicosowie celowali w sztuce oszpecania do niepoznania, co ich znakomicie zalecało polityce. Oszpecić to w każdym razie jeszcze lepiej, niż zabić. Użyto raz wprawdzie maski żelaznej, ale to są mniej zgrabne sposoby. Niepodobna przecie zaludnić Europy maskami z żelaza, podczas kiedy kuglarzy potwornych spotykasz po ulicach bez najmniejszego podejrzenia; i wreszcie maskę żelazną zerwać można, ale maski, urobionej z ciała, nigdy. Zamaskować cię raz na zawsze twoją własną twarzą, cóż może być nad to dowcipniejszego? Comprachicosowie urabiali człowieka, zupełnie jak Chińczycy urabiają drzewo. Mieli na to sposoby, jakeśmy już wyżej wspomnieli, mieli na to sekrety. Sztuka ta zaginęła. Najpocieszniejsze skarłowacenia z rąk ich wychodziły. Było to zarazem śmieszne i zastanawiające. Chodzili oni około małego stworzenia z tak djablim przemysłem że sam rodzony ojciecby go nie poznał. Niekiedy pozostawiali w pierwotnym kształcie kolumnę pacierzową, ale znowu przeinaczali twarz dziecka. Możnaby powiedzieć, że zdejmowali z niego wrodzoną cechę tak, jak się wypruwa znak z ukradzionej chustki.
Istoty, przeznaczone na kuglarzy i sztukmistrzów, miały już z powołania stawy powyłamywane w sposób przemądry; można je było nazwać bezkościowemi; robiono z nich skoczków.
Comprachicosowie nie poprzestawali na odjęciu dziecku jego twarzy, umieli je także pamięci pozbawić. Przynajmniej odejmowali mu z niej to, co się dało; do tego stopnia, że dziecię nie posiadało nawet świadomości przeróbki, której uległo. Straszliwa ta chirurgja zostawiała ślady na jego twarzy, ale nie w umyśle. Zaledwie umiało sobie przypomnieć: że pewnego dnia zostało pochwycone przez jakichś ludzi, że usnęło i że potem zostało uleczone, ale
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/42
Ta strona została przepisana.