Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/51

Ta strona została przepisana.

launa, który przecież zaszczycony został — przez miasto Londyn popiersiem honorowem z wysoką podstawą, jako nadworny aptekarz króla Jakóba II-go.
Pewnego wieczora, ku końcowi któregoś z najmroźniejszych dni styczniowych 1690 roku, odbywało się w jednej z niezliczonych niegościnnych zaklęsłości zatoki Portlandzkiej coś dziwnie niezwykłego; była tam wielka wrzawa fregat mew i gęsi morskich, latających tu i owdzie, ale szczególnie kołujących u jej wejścia, jakby w wielkiej trwodze! W owej ostoi, najmniej bezpiecznej ze wszystkich przystani zatoki, zwłaszcza w porze panowania pewnych prądów wiatru, a zatem i najbardziej samotnej, co ją czyniło właśnie najdogodniejszą dla statków chcących się ukryć, widać było dnia tego, tuż obok stromych ścian nadbrzeżnych urwisk, do których głębokość wody dozwalała się przybliżyć, niewielki statek, przytwierdzony liną do haka skalnego. Niewłaściwie całkiem zwykło się mówić: noc zapada; należałoby raczej powiedzieć: noc wstaje, albowiem raczej z dołu, od ziemi idzie ciemność. Noc już była u stóp ściany skalistej; u góry zaś dzień trwał jeszcze. Przy bliższem obejrzeniu stojącego w przystani statku łatwo było w nim rozpoznać orkę biskajską.
Słońce, przez dzień cały mgłami zasnute, właśnie zaszło. Już się zaczynał dawać uczuwać ów przepaścisty i czarny niepokój, który możnaby nazwać tęsknotą nieobecnem słońcem.
Nie było wiatru od morza, woda tedy całkiem się uspokoiła w ostoi.
Było to jak na porę zimową równie szczęśliwie, jak wyjątkowo. U wejścia każdej niemal z owych przystani portlandzkich fale zwykły się dławić i wracać nazad. W dni wietrzne morze bywa tam bardzo wzburzone, i potrzeba nielada zręczności i wprawy, żeby się tam tędy przemknąć szczęśliwie. Małe te porty, raczej pozorne, niż rzeczywiste, na nic dobrego się nie przydają. Groźny do nich przystęp, a straszliwe z nich wyjście. Owego wieczora wszakże, rzecz nadzwyczajna, było w przystani całkiem bezpiecznie.