Portland, z wielką ujmą dla swojej dzikości, wyzyskiwany jest dziś przez przemysł. Wybrzeża jego odkryte zostały przez poszukiwaczy łomów wapienia około połowy osiemnastego stulecia. Od tego czasu z pokładów skały Portlandu wyrabiają cement, zwany rzymskim; jest to pożyteczna robota, która wprawdzie kraj wzbogaca, ale zato niemało oszpeca zatokę. Dwieście lat temu wybrzeża te były pozapadane, jak urwiska; obecnie pozapadane są, jak się to zwykle dzieje w kopalniach. Oskard wygryza drobnemi kęsami; morski odmęt robi to samo, tylko że na olbrzymią stopę, — stąd zmniejszenie piękna. W miejsce wspaniałego marnotrawstwa oceanu, przyszły systematyczne poręby człowiecze. Te systematyczne poręby zatraciły już zębate wgłębienie, gdzie stała uczepiona orka biskajska. Chcąc znaleźć choć jakikolwiek ślad tej małej, rozebranej już po kawałku zatoki, należałoby szukać troskliwie gdzieś przy wschodniem wybrzeżu półwyspu, wedle cypla, poza Folly-Pier i Dirdle-Pier, nawet daleko poza Wakeham, pomiędzy miejscowścią zwaną Churhh-Hop i drugą jeszcze, noszącą nazwą Southwell.
Mała ta zatoka, otoczona ze wszystkich stron wyniosłościami skalnemi, wyższemi nad największą jej szerokość, ciemniała coraz mocniej od mroków wieczora; w jej łonie zgęszczała się coraz tężej mętna mgła, właściwa stopniowemu zapadaniu ciemności; wyglądało to jakby przybieranie ciemności od dna studni. Wyjście z owej zatoki na pełne morze, rodzaj zacieśnionej szyi, na tem tle prawie już nocnem, pośród którego fale zaledwie dawały znaki życia, rysowało się kształtem białawej rozpadliny. Zaledwie zbliska dostrzec można było orkę, zahaczoną u skały i niejako skrywającą się pod jej olbrzymi płaszcz, utkany z cienia. Deska, rzucona pomiędzy jej krawędzią i płaskim występem od spodu urwiska, kędy do niego był jedyny przystęp, stanowiła wyłączne, bezpośrednie jej połączenie z ziemią. Jakieś postacie czarne snuły się i mijały po owej chwiejnej kładce; widocznie w ciemnościach tych ludzie jacyś gotowali się do odpłynięcia.
W zapadlinie było nierównie mniej chłodno, niż na pełnem morzu, dzięki ochronie ze skał, piętrzących się
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/54
Ta strona została przepisana.