ta widocznie służyła do dwóch celów: kiedy ją zapalono, jednocześnie płonęła dla Najświętszej Panny i zarazem oświetlała drogę na morzu; słowem, była to latarnia morska, pełniąca obowiązki świeczki.
Dziób statku, długi, zakrzywiony i zaostrzony w kierunku poprzecznego masztu, wyskakiwał naprzód w kształcie rogu półksiężyca. Przy jego nasadzie, tuż u stóp Najświętszej Panny, klęczał anioł, oparty plecami o pudło, z rozwiniętemi skrzydły i spoglądający w dal przez lunetę. Wyzłacany był tak, jak i Najświętsza Panna.
W dziobie znajdowały się otwory na przestrzał dla przepuszczania fal poprzecznych. Stąd znowu powód do wyzłacań i arabesków.
Pod Madonną wypisany był wielkiemi złoconemi głoskami wyraz: Matutina. Była to nazwa statku, nieczytelna w obecnej chwili z powodu ciemności.
U stóp skały złożony był bezładnie, jak zwykle bywa przy odjeździe, ładunek, który ci podróżnicy zabierali ze sobą. Ładunek ten, dzięki desce, służącej za kładkę, przenoszono szybko z wybrzeża na statek. Wory z sucharami, beczka ze stokfiszem, skrzynka z buljonem, trzy baryłki, jedna z wodą słodką, druga z wódką, trzecia ze smołą, kilka flasz ale, stary tłómok zapięty na sprzączki, zresztą paki, skrzynie, kłąb kłaków na pochodnie i sygnały — taki był ładunek statku. Obdartusy te miały tłómoki, co zdaje się świadczyć o ich nawyknieniach wędrownych; włóczędzy zmuszeni są przecie cośkolwiek posiadać; wprawdzie zdarza się niekiedy, że radziby się ulotnić, jak wędrowne ptactwo, ale tego zrobić nie mogą, chybaby się wyrzekli sposobu do życia. Mają przecież choć skrzynie z narzędziami i przybory do pracy, jakibądź jest ich przemysł wędrowny. Otóż ci właśnie, o których mówimy, wloką za sobą ów ładunek, kłopotliwy w niejednej okoliczności.
Nie musiało to być łatwo znieść to wszystko aż do stóp owego urwiska. W każdym razie, okazywało to niewątpliwie postanowienie stanowczego odjazdu.
Nie tracono ani chwili czasu; nieustannie ktoś szedł; od wybrzeża ku statkowi i od statku na wybrzeże. Każdy, ile mógł, brał udział w robocie; ten dźwigał worek, tamten
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/59
Ta strona została przepisana.