Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/63

Ta strona została przepisana.

potrosze — odwrócił się plecami do morza i począł się wspinać grzbietem skały. Drapał się czas jakiś ścieżką, potem ją porzucił, potem znów do niej wracał, zwinny i śmiały. Spieszno mu było teraz w głąb lądu. Myślałbyś, że ma zgóry drogę wytkniętą w głowie. Z tem wszystkiem, nie szedł nigdzie.
Spieszył się, ale bez celu, poprostu jak istota zbiegła przed przeznaczeniem.
Wspinać się jest rzeczą człowieka, wdrapywać się — zwierzęcia. On się i wspinał i wdrapywał. Urwiska Portlandu zwrócone były ku południowi, prawie nigdzie śniegu nie było na ścieżce. Wysoki stopień chłodu zmienił był zresztą ten śnieg w kurzawę, bardzo śliską i przeto niewygodną dla idącego. Dzieciak i na to sobie poradzić umiał. Kaftan, który miał na sobie, zbyt na niego obszerny, utrudniał mu kroku. Często też napotykał po cyplach lub na pochyłościach kawały lodu, na których się poślizgiwał i padał. Czepiał się, to gałęzi suchej, to jakiej skalistej wypukłości i tak czasem wisiał kilka chwil, zawieszony ponad zawrotną otchłanią. Raz nawet dość nieopatrznie postawił nogę na jakimś niepewnym odłamie, który się nagle pod nim usunął, pociągając go za sobą. Usuwania się tych wyłomów bywają zdradliwe. Przez ciąg chwil kilku dzieciak doznał wrażeń zsuwającej się dachówki po pochyłości dachu; stoczył się aż nad samą krawędź przepaści. Pęk zielska schwytany w porę ocalił go. Nie wydał krzyku wobec otchłani, jak przedtem go nie wydał krzyku wobec ludzi. Umocnił się na nogach i znów się dalej gramolił w milczeniu. Urwistość była wyniosła. Miał tym sposobem niejeden orzech do zgryzienia. W rażenie przepaści zaostrzało się ciemnością. Ta skała stroma końca nie miała. Cofała się przed dzieciakiem w głębie, idące do góry. W miarę jak się dzieciak piął ku szczytowi, szczyt zdawał się także piąć w chmury. Ciągle gramoląc się bez wytchnienia, wpatrywał się z podziwem w to ławisko czarne, rzucone niby zawada pomiędzy niego i niebo. Nareszcie stanął u kresu.
Z radością wskoczył na płaszczyznę. Możnaby powiedzieć, że przybił do lądu, gdyż istotnie wydobył się z otchłani.