Zaledwie znalazł się ponad ścianami skalistych urwisk, począł go dreszcz przebiegać. Na twarzy swojej uczuł powiew chłodny, ukąszenie nocy. Cierpki wiatr dmuchał od północnego zachodu. On zacisnął na piersi swój kaftan marynarski.
Był to zresztą niezły przyodziewek. Nazywa się on, mówiąc językiem żeglarzy, wiatrówka. Właściwością jego jest to, że dobrze ochrania od przykrych deszczów, napędzanych południowo-zachodnim wiatrem.
Dzieciak, wygramoliwszy się na płaszczyznę, zatrzymał się, osadził się mocno bosemi nogami na przemarzniętej ziemi i spojrzał stamtąd.
Poza nim morze, przed nim lądy, ponad jego głową niebo.
Ale niebo bez gwiazd. Gęsta mgła ogarniała widnokrąg.
Przybywszy na szczyt skalistego urwiska, znalazł się zwróconym twarzą w stronę ziemi; począł się po niej rozglądać. Znajdowała się przed nim, jak oko zasięgnie, wyrównana, przemarzła, pokryta śniegiem. Tu i owdzie sterczały drżące kępy krzaków. Nigdzie drogi — nic. Żeby choć gdzie pasterski szałas. Przelatywały od czasu do czasu blade tumany, będące wirami delikatnego śniegu, unoszonego z ziemi przez wiatr i lecącego Bóg wie dokąd. Stopniowe falowania przestrzeni, rozpływające się w ciemności mglistej, uwydatniały się niekiedy na krańcach widnokręgu. Szerokie, bezbarwne płaszczyzny gubiły się w białawych oparach. Milczenie głębokie. Rozprzestrzeniało się to wszystko, jak nieskończoność, i milczało, jak grób.
Dzieciak odwrócił się ku morzu.
Morze, podobnie jak ziemia, było białe; ta od śniegu, tam to od piany. Nic posępniejszego, jak półświatło, wynikające z tej podwójnej białości.
Oświetlenia nocne odkreślają niekiedy nader ostre zarysy; morze wydawało się ze stali, skały wybrzeża z hebanu. Z wyżyny, na której się dzieciak znajdował, zatoka Portlandzka rozkładała się niemal na wzór karty geograficznej, biaława, w półkolistem swojem otoczeniu ze wzgórz. Było coś sennego w tym nocnym krajobrazie; coś niewy-
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/64
Ta strona została przepisana.