Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/71

Ta strona została przepisana.

Słaby powiew wiatru poruszał łańcuchem, a to, co na nim wisiało, wahało się zlekka. Bierna ta bryła była posłuszna powolnym poruszeniom przestrzeni; była w tem nieokreślona jakaś groza; przywidzenie, które przerabia rozmiary przedmiotów, pozbawiało ją niemal kształtu, pozostawiając zarysy. Było to niby stężenie czarności, mające postać. Była to noc na zewnątrz i na wewnątrz. Ulegało to wrażeniu zwiększenia, jakiego się doznaje, oglądając w ciemności grobowce. Zmroki, księżycowe błyski z poza gór, zapadania meteorów poza skał grzebienie, żeglugi po przestrzeniach, błędne obłoki, cała róża wiatrów, zdawały się spływać w skład tej widomej nicości. Ten rodzaj jakiejś bryły, zawieszonej w wietrze, uczestniczył w tem całem otoczeniu rzeczy nie wcielonych, rozpierzchających się daleko po morzach i niebie; ciemności zaś ostatecznie dopełniały tego czegoś, które było niegdyś człowiekiem.
Była to, słowem, rzecz, której już niema.
Być szczątkiem, wymyka się to słowom ludzkiej mowy. Już nie być a jeszcze trwać; być w otchłani i poza otchłanią; wypływać ponad śmierci tonie, jak coś, co się zatopić nie da; bywa pewien stosunek niemożebności w podobnych rzeczywistościach. Stąd to, co się wypowiedzieć nie da. Istota ta — ale byłaż to istota? — ten świadek czarny był szczątkiem i to szczątkiem okropnym. Ale szczątkiem czego? Najpierw przyrody, a następnie społeczeństwa. Zero i suma.
Na łasce był u wszechstronnej niełaski. Otaczały go zewsząd bezdenne zapomnienia samotności. Wydany był na łup przypadłościom nieznanej doli. Bezbronny był wobec ciemności, która z nim robiła, co sama chciała. Był raz na zawsze rzucony na pastwę krzywdzie. Znosił. Znęcały się nad nim huragany, odrabiając ponurą czynność tchnień przyrody.
Widmo oddane tam było łupiestwu. Szczątek ten cierpliwie ulegał tej obeldze straszliwej, którą jest gnicie na otwartem powietrzu. Wyjęty był z pod prawa trumny. Doświadczał unicestwienia bez używania spokoju. Latem w popiół padał, zimą w błoto. Śmierć winnaby mieć osłonę, grób winien mieć wstyd. Tu ani wstydu,