Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/72

Ta strona została przepisana.

ani zasłony. Cyniczna zgnilizna. Śmierć jest bezczelna, gdy pokazuje swoje dzieło. Ubliża wszystkim czystościom cienia, gdy pracuje poza swojem laboratorjum, mogiłą. Martwa ta istota była obdarta. Obedrzeć łup, cóż za nieubłagane wykończenie. Szpik jego nie znajdował się już w jego kościach; wnętrzności jego nie znajdowały się w jego brzuchu; głos jego nie znajdował się już w jego gardle. Trup jest sakwą, którą śmierć wypróżnia i wywraca na nice. Jeżeli miał jakie ja, to gdzież się to ja podziało? Tam może było jeszcze, i jakże dotkliwie o tem pomyśleć. Coś błąkającego się około spętanego. Podobnaż wyobrazić sobie w ciemności posępniejsze widziadło?
Istnieją na tym świecie rzeczywistości, będące niejako ujściem w kraj nieznany, przez które to ujście wycieczka myśli zdaje się możebną i kędy hypoteza z zamkniętemi rzuca się oczyma. Wniosek m a swoje compelle intrare. Przechodząc niektóremi miejscami i mijając niektóre przedmioty, niepodobna nie zatrzymać się w przystępie sennego zamyślenia i nie puścić cugli swemu duchowi, ażeby tam pomknął. Istnieją w świecie niewidzialnym ciemne bramy, uchylające się niekiedy. Nikt nie potrafiłby przejść około tego trupa bez zapadnięcia w zamyślenie.
Rozproszenie w przestrzeń zużywało go w milczeniu. Miał w sobie krew, którą wypijano, miał na sobie skórę, którą zgryzano, miał na kościach ciało, które mu rozkradano. Nic go nie minęło, nie odbierając mu czegośkolwiek. Grudzień pożyczył od niego zimna, północ grozy, żelazo rdzy, zaraza trujących wyziewów, kwiat woni. Powolny jego rozkład był niby mytem — mytem trupa, opłaconem wichrowi, deszczowi, rosie, płazom, ptakom. Wszystkie ponure ręce potęg nocy z kolei łupiły tego trupa.
Osobliwy to był mieszkaniec w swoim rodzaju. Mieszkaniec nocy. Był na tej równinie i na tem wzgórzu i zarazem go tam nie było. Był dotykalny i zarazem rozpierzchły, był niby cieniem uzupełniającym ciemności. Po zniknięciu dnia, pośród szerokiego milczącego mroku, nastrajał się niejako do ponurej zgody z całością przyrody. Samą już swoją obecnością pomnażał żałobę burzy i zwiększał spokój gwiazd: coś niewypowiedzianego,