co mieszka tylko w pustyni, w nim się streszczało. Rozbitek nieznanego przeznaczenia, był niby przyczynkiem do wszystkich dzikich przemilczeń nocy. W jego tajemniczości zdawało się mieścić niepewne odzwierciadlenie wszystkich zagadek.
Czuć było wokoło niego jakby stopniowe zapadanie życia, zstępujące aż do otchłani. W przestrzeniach, otaczających go, błąkał się ubytek pewności i zaufania. Dreszcz traw i zarośli, rozpaczliwa tęsknica, trwoga, która zdawała się mieć sumienie, nastrajały straszliwie cały krajobraz do tej postaci czarnej, a zawieszonej na łańcuchu. Obecność widziadła w obrębie jakiegobądź widnokręgu jest spotęgowaniem wrażenia samotności.
Był pozorem ohydy. Owiewany zewsząd podmuchami, które nie znały spokoju, sam stał się nieubłagany. Nieustające drganie zrobiło go okropnym. W przestrzeniach wydawał się być środkiem, co nawet niepokojąco wypowiedzieć, i coś niezmierzonego na nim się wspierało; któż wie? — być może, podpatrzona i wyzwana do walki prawość, która się znajduje poza obrębem praw naszych. W tem jego pozagrobowem trwaniu niemało było i pomsty ludzkiej i także jego własnej pomsty. Stanowił on w tej pomroce i w tej pustyni widome świadectwo, był dotykalnym dowodem niepokoju materji; ta bowiem materja, wobec której dreszcz uczuwasz, pochodzi z ruiny duszy. Na to, żeby nas pozostałość materji zatrwożyła, musiał w niej kiedyś duch przebywać. Oskarżał on prawa ziemskie przed prawami niebieskiemi. Umieszczony tam przez człowieka, oczekiwał Boga. Ponad nim unosiły się, wywijając się w sposób nieokreślony na podobieństwo mgły i fali, bezmierne ciemności zadumy.
Poza tem widzeniem znajdowało się już tylko jakieś złowrogie zamroczenie. Nieograniczoność niczem nieokrańcowana, ani przez drzewo, ani dach jaki, ani choćby przez błędnego przechodnia, otaczała zewsząd tego trupa. Gdy niewzruszalność, wisząca nad nami, niebo, otchłań, życie, grób, wieczność, okazuje się otwarta, w tedy dopiero czujemy, że wszystko jest niedosięgalne, wszystko wzbronione, wszystko zamurowane. Niema straszliwszego zamknięcia, jak wtedy, gdy nieskończoność się otwiera.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/73
Ta strona została przepisana.