Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/77

Ta strona została przepisana.

Zaklęcie jakieś ponure przykuwało dzieciaka do miejsca. Stał tam z roztwartemi usty; raz tylko mimowolnie schylił czoło, a to z powodu pokrzywy, która go ukłuła w nogę, co mu sprawiło wrażenie ukąszenia. Potem wyprostował się znowu. Spoglądał w tę twarz ponad sobą, która na niego spoglądała. Spoglądała tembardziej, że nie miała oczu. Było to jakieś rozproszone spojrzenie, jakaś niewidoma wrytość, w której się mieściły i blaski i cienie, i która równie wychodziła z czaszki i z pomiędzy zębów, jak i z otworów podbrwiowych, pustych zupełnie. Umarły patrzy zwykle całą głową i to jest rzecz straszliwa; niema tam źrenic, a czujesz, że na ciebie patrzą. Taka jest groza śmierci.
Powoli dzieciak sam się stawał straszliwym. Już się więcej nie ruszał. Zdrętwienie go ogarniało. Nie spostrzegał, że tracił samowiedzę. Cierpiał i dębiał. Zima w milczeniu wydawała go w ręce nocy. Jest dużo zdradliwego w naturze zimy. Dzieciak był niemal posągiem. Kamienność zimna ścinała jego kości; ciemność, jak głaz, ślizgała się po nim. Senne obezwładnienie, idące od śniegu, wzbiera w człowieku na wzór ciemnego przypływu: dzieciak był powoli ogarniony nieruchomością, podobną do stężenia trupa. Był bliski zaśnięcia.
Ręka snu zdaje się posiadać palce śmierci.
Dzieciak czuł, że go chwyta ta ręka. Bliski był upadnięcia pod stopy szubienicy. Nie wiedział nawet, czy jeszcze stoi.
Kres wiecznie nieunikniony, bez najmniejszego przejścia pomiędzy bytem i niebytem, zwrot ku zaczątkom, możebne osunięcie się lada chwila — oto pochyłość, wiodąca ku przepaści, która się nazywa wszechstworzeniem.
Jeszcze chwila, a dziecko i zmarły, życie w zarysie i życie padłe już w ruiny, miały się stopić w jednakowem nieistnieniu.
Widmo zdawało się rozumieć to i nie chcieć tego. Znagła zaczęło się poruszać; rzekłbyś, że chciało dać przestrogę dziecku. Ale był to nowy wiatru podmuch.
Nic osobliwszego, jak ten poruszający się zmarły.
Trup, zawieszony na końcu łańcucha, popychany niewidzialnem tchnieniem, przybierał postawę ukośną, pod-