mieszaninę sprzeczności, jednych przepadających w złem, drugich w dobrem, słowem, dla bacznego spostrzegacza, odkrycie głębin duszy czegoś zaledwie dopiero ludzkiego, co równie niżej tygrysa zniżyć się mogło, jak i wydźwignąć się ponad wysokość człowieka. Istnieją podobne zamęty duszy. Było dużo nieczytelnego w tej twarzy. Tajemniczość dochodziła tam aż do abstrakcji. Patrząc w nią, uczyłeś się rozumieć, że człowiek ten zaznać musiał i przedsmaku złego, który jest rachunkiem prawdopodobieństwa, i jego niesmaku, którego wypadkową jest zero. W nieczułym spokoju tej twarzy (być może tylko powierzchownym) piętnowały się dwa skamienienia: skamienienie serca, właściwe oprawcy, i skamienienie umysłu, właściwe mandarynowi. Można było jednak śmiało twierdzić — gdyż i potworność na swój sposób uzupełnić się umie — że człowiekowi, posiadającemu twarz podobną, wszystko przystępnem być może, nawet wzruszenie. Wszelki uczony jest potrosze trupem; otóż ten człowiek był uczonym.
Przy pierwszem na niego spojrzeniu z łatwością odgadywałeś naukę. Wiedza zdawała się cechować każdy ruch jego osoby, najmniejszy nawet fałd jego ubrania. Była to twarz kopalna, przedpotopowa twarz, której powadze nieustannie się sprzeciwiała owa zmarszczkowa ruchliwość człowieka, mówiącego wieloma językami, dochodząca niekiedy aż do śmiesznych wykrzywień. Zresztą surowej był powierzchowności. Nie wyglądał na hipokrytę, ale też i nie na cynika. Takby sobie wyobrażać można marzyciela w dramacie. Był to człowiek, którego zbrodnia zostawiła zamyślonym. Miał brwi opryszka, złagodzone spojrzeniem arcybiskupa. Rzadkie jego włosy szarawe poczynały się srebrzyć na skroniach. Czułeś w nim chrześcijanina, z duszą zamąconą wschodnim fatalizmem. Artretyczne guzy na stawach oszpecały palce rąk jego, wysuszonych z wszelkiego ciała; wysoka i wyprężona postawa była śmieszna; miał chód żeglarza.
Powolnie stąpał po pomoście, nie patrząc na nikogo, z miną zadumaną i złowieszczą. Źrenice jego chwilami pełne były wrytej światłości, jaką spogląda dusza wsłuchana w rzeczy ciemne i podlegająca wyrzutom sumienia.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/94
Ta strona została przepisana.