Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/98

Ta strona została przepisana.

Łysy starzec pozostał, jak i wprzódy, stojący na przodzie statku, nieporuszony i nieczuły na zimno.
Patron orki, od której sztaby ani na chwilę nie puszczał z ręki, wydał z gardła dźwięk chrapliwy, dość podobny do sposobu wabienia się ptaka, nazywanego w Ameryce wykrzykiwaczem; usłyszawszy głos ten, przybliżył się do niego przywódca gromady, któremu patron rzekł:
Etcheco jaūna!
Dwa te wyrazy baskijskie, znaczące „oracza gór“, bywają zwykle u tych potomków starych kantabrów pewnym rodzajem zwrócenia uwagi i zarazem rozpoczęcia dyskusji.
Następnie patron wskazał dowódcy palcem starca, i rozpoczęła się między nimi dwoma rozmowa po hiszpańsku, stylem bardzo mało poprawnym, zwłaszcza że się odbywała w djalekcie góralskim; oto pytania i odpowiedzi:
— Etcheco jaūna, que es este hombre?[1]
— Un hombre.
— Que lenguas habla?
— Totas.
— Que cosas sabe?
— Totas. — Qual país?
— Ningue, y todos.
— Qual Dios?
— Dios.
— Como le llamas?

— El Tonto.

  1. — Oraczu gór, co to za jeden?
    — Pewien człowiek.
    — Jakim językiem mówi?
    — Wszystkiemi.
    — Co on umie?
    — Wszystko.
    — Z jakiego jest kraju?
    — Z żadnego i ze wszystkich.
    — Jakiej jest wiary?
    — W Boga.
    — Jakże się nazywa?
    — Obłąkany.
    — Jak powiadasz?
    — Mędrzec.
    — Cóż on znaczy pomiędzy wami?
    — Jest tem, czem jest.
    — Naczelnikiem?
    — Nie.
    — Więc czemże jest?
    — Duszą.