pującą notatkę policyjną: „Pan porucznik cywilny nienienawidzi kłótni domowych, łupy idą bowiem zawsze na jego korzyść“ (22 lipca 1704). Co się zaś tyczy porucznika policji, osobistości niepokojącej, wszechobecnej i mętnej, streszcza się cały w jednym ze swoich najlepszych typów, Rene d ’Argenson, który, jak mówi Saint-Simon, łączył na swej twarzy wszystkich trzech sędziów piekielnych.
Ci trzej sędziowie piekielni znajdowali się, jakeśmy to widzieli, w londyńskiej Bishopsgate.
Usłyszawszy, jak drzwiczki ze zgrzytem się za nim zatrzaskiwały, Gwynplaine zadrżał. Wydało mu się, jakby drzwi te były stanowczym przedziałem pomiędzy światłem i ciemnością, zwrócone jedną stroną ku wrzawie ziemskiej, drugą na świat umarłych; że obecnie wszystko, co tylko słońce blaskiem obrzuca, poza nimi już zostało, słowem, że przebył granicę wszystkiego, co jest życiem, i obecnie nie ma już z tem ostatniem nic wspólnego. Dziwnie mu się serce ścisnęło. Co się z nim odtąd stanie? Co ma znaczyć to wszystko?
Kędyż się znajdował?
Wkoło siebie nic rozpoznać nie mógł; znajdował się w najzupełniejszej ciemności. Z zatrzaśnięciem się drzwi, chwilowo niby całkiem zaniewidział. Okienko również się było zamknęło. Nigdzie ani latarni, ani choćby szpary światła. Znana to była w owych czasach przezorność. Surowo bowiem zabronione było w jakikolwiek sposób oświecać wnętrze przystępu do więzień, aby nikt świeżo tam przybywający nie mógł robić spostrzeżeń.
Namacawszy ściany po obu stronach siebie, przekonał się Gwynplaine, że się znajduje w korytarzu. Powoli jednak, oswoiwszy się z ciemnością, przy tem niewyraźnem a jednak wciskającem się do najciemniejszego podziemia półświetle rozróżnił wzrokiem tu i owdzie niepewne zarysy ciasnego, ginącego w oddaleniu przejścia.