Czas jakiś nic rozróżnić nie mógł.
Rozpatrzyć się w olśnieniu tak samo jest trudno, jak widzieć w nocy.
Poczem stopniowo, kiedy źrenicę jego, oswojoną z nowem wrażeniem, światłość ta, zrazu nazbyt żywa, razić już przestała, spróbował zapuścić wzrok swój w ten ziejący przed nim otwór więzienny, i oto co ujrzał przy świetle bardzo bladej jasności.
U stóp jego może z jakich dwadzieścia wysokich, ciasnych, stromych, zaledwie zgruba ociosanych i bez żadnej poręczy schodów zapuszczało się w głąb jakiejś pieczary dosyć rozległej.
Pieczara ta była okrągła, o sklepieniu ostrołukowem przyduszonem, jak bywa w podziemiach, ponad któremi natłoczono nazbyt ciężkie budowle.
Wycięcie, w którem odsunęły się były w górę owe drzwi żelazne, znajdowało się już w samem sklepieniu, tak, że z wysokości tej wzrok zagłębiał się w pieczarę, jakby w wnętrze studni.
Jak powiedzieliśmy, pieczara bardzo była rozległa, i gdyby to być miała cembrowina studni, podobną studnię wyżłobiliby chyba cyklopi. Gdyby zaś ją nazwać dołem, mógł to być tylko potrzask na lwy lub tygrysy.
Pieczara nie miała żadnej podłogi. Zewsząd ziemia tylko wilgotna i zimna, jak w przepaścistych głębiach.
Pośrodku tej pieczary cztery grube ciężkie słupy podtrzymywały rodzaj ostrołukowego sklepienia, którego wiązadła, zbiegając się u szczytu, zarysowywały niby wnętrze mutry. Przysionek ów, podobny do podniebień, pod któremi umieszczano sarkofagi, wzbijał się aż do szczytu pieczary i stanowił w niej niby rodzaj środkowej komnaty, o ile komnatą nazwać można oddzielenie otwarte na wszystkie strony, zamiast zaś czterech murów, czterem a tylko słupami odgraniczone.
Od szczytu tego sklepienia zwieszała się mosiężna latarnia, krągła i okratowana, jakby okno więzienne. Padała z niej na słupy, na sklepienia i na kolisty mur, niewyraźnie wokoło widniejący, bladawa światłość poprzecinana snopami cieniów.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/105
Ta strona została przepisana.