Jednocześnie, pochyliwszy się, wapentake schwycił w dwie ręce skronie delikwenta, wykręcił mu głowę wprost ku Gwynplainowi, poczem wskazującemi palcami uniósł mu poprzymykane powieki. Wtedy błysnęły nagle dzikie źrenice tego człowieka.
Zrobiwszy niejaki wysiłek, ujrzał nareszcie Gwynplaina.
Wtedy, o własnej już mocy podnosząc głowę i roztwierając oczy, począł się w niego wpatrywać.
Nagle dreszcz go przebiegł, o ile dreszczem nazwać można targnięcie, od którego zdawały się chrzęścić głazy, gniotące mu piersi, i zawołał.
— To on! Tak, to on!
Co wyrzekłszy, okropnie się roześmiał.
— To on! — powtórzył raz jeszcze.
Poczem opadła mu głowa i przymknęły się oczy.
— Mości pisarzu, pisz — rzekł szeryf.
Gwynplaine, jakkolwiek do głębi przerażony, nieźle się jeszcze jakoś dotąd trzymał. Ale ów wykrzyk delikwenta: — To on! — całkowicie wszystko w nim zburzył.
Następnie ów rozkaz, dany pisarzowi, szpik mu zmroził w kościach. Zdało mu się rozumieć, że zbrodniarz niewiadomo czemu pociągał go wślad za swojem przeznaczeniem, i że niepojęte mu wyznanie tego człowieka zaciskało się na nim, jakby obroża pręgierza. Wystawiał sobie, że jest wspólnie z nim przykuty do dwóch bliźniaczych słupów. Stopniowo stracił przytomność w tem przerażeniu i, sam nie wiedząc o tem, jąkać począł wyrazy bez związku, z dziwnem zalęknieniem zrozpaczonej niewinności. Wyrazy takie w chwilach podobnych wyglądają, jak pociski rzucone naoślep.
— To nie jest prawda. To nie ja. Ja nie znam tego człowieka. I on mnie znać nie może, tak jak ja go nie znam. Wystąpić mam na scenie dzisiejszego wieczora, i ludzie już tam czekają. Czego tu chcą ode mnie? Żądam, ażeby mnie wypuszczono na wolność. Człowiek ten kłamie. Poco mnie sprowadzono do tej ciemnicy? Chyba już prawa na świecie niema! Panie sędzio, powtarzam, że to nie ja. Jestem najzupełniej niewinny; o niczem nie wiem, mogę na to przysiąc. Proszę mnie stąd puścić. Same tu widzę fałsze. Niema nic wspólnego pomiędzy mną
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/117
Ta strona została przepisana.