go to niby nie zdziwiło, zdziwienie bowiem pospolitych tylko dusz jest udziałem. I zresztą czyż mu się co podobnego nie należało? Jemu, który od tak dawna czyhał na dobrą sposobność u drzwi ślepego trafu! Kto czeka, ten i wyczeka.
Owo nil mirari stanowiło część nieodłączną jego powagi. W gruncie bowiem, coprawda, był on mocno zachwycony. Ktoby zdołał zdjąć mu z sumienia maskę, którą przywdziewał nawet w obecności Boga, dowiedziałby się z tego, co następuje: właśnie w obecnej chwili Barkilphedro poczynał nabywać przekonania, że rzeczywiście ani mu podobna będzie zaszkodzić kiedy w jakikolwiek sposób Jozyanie. Stąd wściekły przystęp biernej zajadłości. Owocem jego było wreszcie zniechęcenie. I to tem szaleńsze, im więcej rozpaczliwe. Gryźć wędzidło, bolesneż to, ale jak prawdziwe wyrażenie! To niby zły człowiek, przeżuwający bezowocnie niemoc własną. Barkilphedro znajdował się może w chwili wyrzeczenia się nietyle nadziei, ile raczej możności szkodzenia Jozyanie; nietyle chęci kąsania, ile samego ukąszenia. Co? Wyrzec się swojej zdobyczy? Schować jednym razem nienawiść swoją do pochwy, jakby sztylet już nie do użycia? — Cóż za srogie upokorzenie!
Nagle, jakby na wyzwanie (ogromna przypadkowość wszechrzeczy lubi takie zestawienia), flasza Hardquanonna, przerzucana z fali na falę, przychodzi wreszcie spłynąć mu w ręce. W rzeczach nieznanej natury zdarza się niekiedy niby rodzaj niepojętej zmowy, która zdaje się pozostawać na usługach złego. Barkilphedro, w asystencji pierwszych lepszych dwóch świadków, odpieczętowywa flaszę, znajduje w niej pergamin, rozwija go, czyta... — Proszę sobie wyobrazić potworne człowieka tego rozpromienienie.
Dziwnie to jest pomyśleć, że morze, wiatry, przestrzenie, przypływy i odpływy, burze, cisze, podmuchy tyle sobie zadają trudu, ażeby ziścić szczęście jednego niegodziwca. A jednak pomocnicze to działanie trwało całe lat piętnaście. Co za dzieło tajemnicze. Przez cały przeciąg tych lat piętnastu ocean ani na chwilę nie przestawał nad tem pracować. Fale podawały jedna drugiej tę flaszę
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/138
Ta strona została przepisana.