płynącą wierzchem, podwodne rafy strzegły się potrącić szkło jej kruche, najmniejsza rysa jej nie uszkodziła, najmniejsze tarcie nie zużyło korka, pleśnie nie przejadły oplecenia, skorupiaki ani na jotę nie nadgryzły napisu Hardquanonne; woda nie przesiąkła do wnętrza, zbutwienie nie rozłożyło pergaminu, wilgoć nie wypłukała, pisma; jakże ostrożnie sobie w tym razie otchłań musiała poczynać! I oto tym sposobem to, co Gernardus ciemnościom powierzył, ciemności doręczyły Barkilphedrowi, i przesyłka, do Boga wyprawiona, dostała się w ręce szatana. Było w tem niejakie nadużycie zaufania ze strony ogromu, bowiem mroczne szyderstwo, mieszające się do rzeczy tego świata, skojarzyło prawy triumf odrodzenia dziedzica świetnego rodu z jadowitem zwycięstwem spełnienia w dobrym celu złego czynu i zaprzedania sprawiedliwości w służbę niegodziwca. Ofiarę wydrzeć Jakóbowi II było to jednocześnie dostarczyć pastwy Barkilphedrowi. Wydźwignąć Gwynplaina było to wydać na łup Jozyanę. Barkilphedro wygrywał; i nie dla czego innego to przez lat tyle tonie, fale, bałwany niosły, kołysały, wstrząsały, popychały, targały i szanowały tę bańkę szklaną, w której się tyle istnień spotykało! Nie dla czego innego to tak cudowna panowała w tym razie zgoda pomiędzy wiatrami, prądami i burzami! Toż dopiero szerokie rozbujanie się cudu przez uprzejmość dla jednego nędznika! Nieskończoność współpracownicą tu była glisty lichej! Przeznaczenie miewa podobnie ponure zachcenia.
Z duszy Barkilphedra uniósł się błysk tytanicznej pychy. On powiedział sobie, że się to wszystko wyłącznie stało dla niego. Mniemał się być środkiem i celem.
A jednak mocno się mylił. Przywróćmy cześć trafowi. Nie takie było właściwe znaczenie osobliwszego zdarzenia, z którego korzyść odniosła nienawiść Barkilphedra. Ocean, przyjmujący na siebie obowiązki rodziców sieroty, zsyłający nawałnicę na jego oprawców, rozbijający statek, który dziecko odepchnął, pochłaniający wzniesione ku niebu ręce rozbitków, zatykający uszy na ich błagania i zaledwie skruchę od nich przyjmujący; burza, biorąca z rąk śmierci wzamian za krzepki statek, na którym zbrodnię popełniono, kruchą bańkę szklaną, w której
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/139
Ta strona została przepisana.