zamknięto zadosyćuczynienie; morze, zmieniające swe zadanie, niby pantera, któraby się mamką stała, i zabierające się kołysać przeznaczenie dziecięcia, podczas kiedy to dziecię podrasta, ani wiedząc, co dla niego otchłań czyni; bałwany, którym rzucona została flasza, czuwające nad tą mającą w sobie przyszłość przeszłością; orkan, z łagodnością na to wszystko dmący; prądy, kierujące lichy przedmiot ocalony poprzez niezgłębione szlaki wodne; oględności morskich porostów, przepływów, skał podwodnych, cała bezmierna szumowina przepaści, biorąca pod swoją opiekę niewinnego; toń, stająca się niejako sumieniem, zamęt, przywracający porządek, świat ciemności, wyprowadzający na światło wszystkie potęgi cieniów, wiodące w prawdy brzask; wywołaniec pocieszony w swojej mogile, dziedzic wprowadzony w posiadanie swego mienia, skutki zbrodni zniweczone, spełniony rozmysł Boży; istota drobna, słaba, opuszczona, przez nieskończoność w pieczę wzięta; — oto co Barkilphedro mógł był widzieć w wydarzeniu, z którego tak szeroko korzystał, i oto czego nie dostrzegł. Nie powiedział sobie bynajmniej, że wszystko to stało się dla Gwynplaina; przeciwnie, powiedział sobie, że się to wszystko stało dla Barkilphedra, i że on godzien był tego. Takimi to już są szatani.
Zresztą, by się dziwić, że krucha łupina mogła płynąć piętnaście lat bez uszkodzenia, trzebaby nie znać głębokiej łagodności oceanu. Piętnaście lat, to nic. 4 października 1867 r. w Morbihan, między wyspą Groix, cyplem półwyspu Gavres a skałą Błądzących, rybacy z Port-Louis znaleźli amforę rzymską z czwartego wieku, pokrytą arabeskami przez inkrustacje morza. Ta amfora pływała piętnaście wieków.
Jakkolwiek zimną krew usiłował udawać Barkilphedro, zdumienie jego jednak dorównywało niemal radości. Wszystko samo szło w ręce, wszystko zdawało się niby zgóry przygotowane. Rozpierzchłe części wydarzenia, które miało nasycić jego nienawiść, same z siebie zbliżyły się były ku niemu niedalej, jak na odległość ramienia. Nie pozostawało, jak je pozbliżać i posklejać. Robota wielce mu powabna.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/140
Ta strona została przepisana.