maitszych kształtów szczyty. W ich tylko przerwach widniejące w dali niebo gwiaździste zlekka uwydatniało ogólne zarysy gmachu. Spostrzegało się dach niezmiernej wielkości, kapitele z wolutami, mansardy o przyłbicach jak szyszaki, kominy podobne do wież i powały pokryte nieruchomemi bogami i boginiami. Pośród kolumnady tryskało jedno z tych bajkowych źródeł, łagodnie szemrzących, spływających z basenu w basen, podobnych do deszczu i do wodospadu, wyglądających jak rozrzucenie drogich kamieni, które rozdają lekkomyślnie wiatrom swoje djamenty i perły, jakby dla rozerwania okalających je posągów. Długie rzędy okien ciągnęły się, poprzedzielane herbami ułożonemi okrągło i posągami na piedestałach. Na balustradzie nad kolumnadą trofea i szyszaki o kamiennych pióropuszach przeplatały się z bogami.
W komnacie, w której Gwynplaine się znajdował, w głębi, naprzeciw okna, widziało się z jednej strony kominek tak duży, jak ściana, a z drugiej, pod baldachimem, jedno z tych szerokich łóżek feodalnych, na które się wchodzi po drabinie i na których można się położyć wpoprzek. Przy łożu stał stołek. Rząd foteli pod ścianami i rząd krzeseł przed fotelami dopełniały umeblowania. Sufit miał kształt owalny; wielki francuski ogień płonął w kominku; po bogactwie płomieni i po ich kolorach różowych i zielonych, znawca poznałby, że palono tu drzewo jesionowe, co było wielkim zbytkiem; komnata była tak wielka, że oba żyrandole nie mogły jej rozświetlić. Tam i sam opuszczone portjery wskazywały połączenia z innemi pokojami. Całość miała wygląd kwadratowy i masywny z czasów Jakóba I, moda podstarzała i wspaniała. Tak jak dywan i obicie, baldachim, łoże, stołek, firanki, kominek, pokrycia stołów, fotele i krzesła, wszystko było z czerwonego aksamitu. Złoto tylko na suficie. Tu w równej odległości od czterech rogów, świeciła, płasko przylepiona, tarcza olbrzymia, okrągła, z metalu, na której jaśniały wypukłe herby; rozróżniało się tam na dwóch złączonych herbownych tarczach sznurek pereł barona i koronę markiza; czy był to bronz pozłacany, czy pozłacane srebro, niewiadomo. Wyglądało to jak złoto. A w środku tego książęcego sufitu, niby na
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/145
Ta strona została przepisana.