wspaniałem ciemnem niebie, ta płonąca tarcza miała ponury blask słońca wśród nocy.
Człowiek dziki, w którym się mieści człowiek wolny, jest prawie tak niespokojny w pałacu jak w więzieniu. To miejsce-wspaniałe niepokoi. Z każdej okazałości wydziela się przerażenie.
Któż mógł zamieszkiwać tę wspaniałą siedzibę? Jakiegoż olbrzyma własnością była ta wielkość cała? Jakiegoż lwa pałac ten był jaskinią? Gwynplaine, niecałkiem jeszcze ze snu ocucony, czuł, że mu się serce boleśnie ściska.
— Gdzież to ja jestem? — spytał.
Na to stojący przed nim człowiek rzekł z ukłonem:
— W twoim własnym domu, milordzie.
Do powrócenia na powierzchnię, czasu pewnego potrzeba.
A Gwynplaine strącony został na samo dno osłupienia.
Nieodrazu też! człowiek oswaja się z tem, co mu jest nieznane. Istnieją popłochy myśli, tak jak istnieją popłochy wojsk; nie można natychmiast zrobić zbiórki. Jest się jakby rozrzuconym. Jest się obecnym przy dziwnem rozproszeniu samego siebie. Bóg jest ramieniem, traf jest procą, człowiek jest kamykiem. Spróbuj się zatrzymać, gdyś raz został wyrzucony.
Gwynplaine, powiedziećby można, odbijał się, jak piłka, od jednego zdziwienia ku drugiemu; po miłosnym liście księżniczki zjawisko katowni w Southwarku. W życiu, gdy zaczyna się nieoczekiwane, przygotuj się na to: raz po raz. Gdy się raz otworzy ta dzika brama, niespodzianki tłoczą się jedna przez drugą. Nadzwyczajność nie przychodzi na raz jeden.
Nadzwyczajność to ciemność. Ciemność ta rozpościerała się nad Gwynplainem. To, co go spotykało, zdawało mu się niezrozumiałe. Widział przez tę mgłę, że głębokie wzruszenie pozostawia w umyśle jakby pył zawalenia. Wstrząs sięgnął aż do głębi. Nic jasnego nie widział.