Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/153

Ta strona została przepisana.

Podwójnego zawrotu.
Zawrotu wznoszenia się i zawrotu spadania.
Straszne zamieszanie.
Czuł jak się wznosił a nie czuł jak spadał.
Groźnie jest widzieć nowy horyzont.
Perspektywa daje rady. Niezawsze dobre.
Miał przed sobą bajkowy otwór, sidła może, chmury, która się rozdziera i ukazuje błękit głęboki.
Tak głęboki, że aż ciemny.
Był na górze, z której widać królestwa ziemi.
Góra tem straszliwsza, że nie istnieje. Ci, którzy są na tym szczycie, są we śnie.
Pokuta jest tam otchłanią i tak potężną, że piekło ma nadzieję skusić na tym szczycie niebo, i że djabeł tam Boga przynosi.
Oczarować wieczność, cóż za dziwna nadzieja!
Tam, gdzie Szatan kusi Jezusa, jakżeż człowiek ma walczyć?
Pałace, zamki, potęga, bogactwo, wszystkie szczęśliwości ludzkie hen, wokoło siebie, mapa rozkoszy rozłożona na widnokręgu, rodzaj radosnej geografji, której jesteś środkiem; niebezpieczne obrazy.
Gwynplaine, sam pozostawszy, począł się przechadzać wielkiemi krokami. Wrzenie zwykle poprzedza wybuch.
Poprzez ten ruch niespokojny, w tej niemożności usiedzenia na miejscu, dumał burzliwie. Wrzenie to było ogólnym jakimś porachunkiem. Zwoływał wszystkie swoje wspomnienia. Rzecz dziwna, jak to się nieraz wybornie słyszało to, co się zdaje, że zaledwie uszu doszło! Zeznanie rozbitków, czytane przez szeryfa w katowni Southwarku, budziło się w umyśle Gwynplaina całkiem jasno i zrozumiale; pamiętał najdrobniejsze jego słowa; przy jego pomocy odtwarzał sobie w pamięci całe swoje dzieciństwo.
Nagle stanął w miejscu z rękom a zaplecionemi poza sobą, wzrok wlepiając w sufit, w niebo, w cobądź, dość, że dziwnie wysoko.
— Teraz na mnie kolej! — zawołał.
Stało się z nim, jakby naraz głowę ponad wodę wychylił. Zdało mu się, że, skąpany w nagłej światłości,