Wzg ędy to są pod zmysły podpadające, ale w których niemało też jest udziału ducha.
Po odebraniu listu księżniczki, Gwynplaine się był opamiętał. Niejedno w nim wiązadło wytrzymało natarcie. Ale nawałnice, po zużyciu wiatru od jednej strony widnokręgu, chętnie się przerzucają ku drugięj, i przeznaczenie, podobnie jak przyroda, miewa swoje zaciekłości. Pierwsze uderzenie wstrząsa do głębi, ale drugie już wyrywa z korzeniem.
Oto w jaki sposób dęby nawet padają!
Tak i ten, który dzieckiem dziesięcioletniem sam jeden na opustoszałem wybrzeżu, do walki gotów, śmiało patrzał w oczy przeciwnikom: wezbranej fali, unoszącej całe jego na ziemi schronienie, otchłani, która mu z pod stóp wychwytywała jedyną deskę ocalenia, ziejącej próżni, groźnie się zewsząd rozsuwającej w bezmiary, ziemi, odmawiającej mu przytułku, zenitowi, który mu gwiazd nawet pozazdrościł, samotności wyzutej z miłosierdzia, ciemności pozbawionej wzroku, oceanowi, niebu, wszystkim gwałtom jednej nieskończoności i wszystkim zagadkom drugiej; który ani zadrżał, ani na duchu upadł wobec nieprzyjaźni nieznanego ogromu; który, wielce drobnym będąc, podobnie placu nocy dotrzymał, jak niegdyś Herkules śmierci; który w tych zapasach z ciemnościami i wyuzdaniem przyrody, choć sam dzieciak, pochód sobie jeszcze utrudniając, znalezione dziecko za swoje przyjął, i choć strudzony i wątły, dobrowolne brzemię na kark sobie wtłaczając, niejako sam na siebie rozpętał czające się wokoło potwory ciemności; który, wojowniczym popychany duchem, niemal prosto z kołyski za bary się wziął z przeznaczeniem; który, wysokości walki nie dorósłszy, walczyć się jednak nie wahał; który, nagle straszliwe pociemnienie rodu ludzkiego wokoło siebie widząc, pogodzić się z niem potrafił, a następnie śmiało iść przed siebie; który zimno, pragnienie, głód dzielnie znosić umiał; który, karłem będąc, duszą był olbrzymem; słowem, ów Gwynplaine, który zmógł był niegdyś niezmierną klęskę otchłani w podwójnem jej wcieleniu, to jest Burzy i Nędzy — obecnie zachwiał się od jednego lichego powiewu... próżności!
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/157
Ta strona została przepisana.