Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/160

Ta strona została przepisana.

czyż on myśli wtedy o trzodach, pasących się spokojnie u jego stóp?
Tak upłynęły godziny całe.
Wreszcie brzask błysnął i dnieć poczęło. Aż jednym razem promień różowy wdarł się w komnatę i jednocześnie także w duszę Gwynplaina.
— A Dea? — rzekła mu nagle światłość ta.