do czegośmy doszli. Ropucha i kret, idylla. I miałem to we własnym domu. Prędzej czy później, sprawiedliwość się w to wdać musiała. Ten brzydal przeklęty wmieszał się w politykę. I oto pozbyłem się go łatwym kosztem.
Kiedy wapentake przyszedł, sam nie wiedziałem, dlaczegom zgłupiał; teraz widzę, że to było ze szczęścia. Bo przecież wcale mi się to nie przyśniło. Trudno o coś rzeczywistszego. W istocie, możnaby rzecz tę namacać palcem. Gwynplaina zapakowano do ciupy, jak Pan Bóg przykazał. Jest to zrządzenie Opatrzności. Mocnom ci wdzięczny za to, łaskawa pani. Ten koczkodan utrapiony, który głupiem swojem bajaniem niepotrzebnie tylko ściągnął baczność władzy na mój zakład i niemal wydał zwierzchności biednego mojego wilka! Bądź zdrów, mości Gwynplainie. Za jednym razem pozbędę się obojga. To tak, jakby kto jednym kamieniem nabił dwa guzy, gdyż Dea z pewnością tego nie wytrzyma; kiedy już nie będzie przy niej Gwynplaina, nie będzie miała potrzeby żyć na świecie. Jestem pewny, że powie sobie wtedy: — Aja tu poco? — I wyniesie się własnym kosztem. Ha! Szczęśliwa droga. Idźcie do djabła oboje. Nigdy ja ich bardzo nie kochałem, coprawda. Zdychaj sobie, mościa Deo. Ha, ha! Co ja też dziś mam uciechy!
Wrócił wreszcie do Tadcatstexe.
Właśnie biło w tedy wpół do siódmej, pół po szóstej, jak mówią Anglicy. Zmrok już zapadać poczynał.
Gospodarz stał w progu. Przerażona twarz jego zachowała ten sam wyraz, który miała zrana, właśnie jakby przestrach na niej zakrzepł.
Jak tylko spostrzegł Ursusa:
— No i cóż? — zawołał.
— Jakto: cóż?
— Czy Gwynplaine wróci? Jużby był czas. Ludzi się zaraz schodzić zaczną. Czy będzie dzisiejszego wieczora wystąpienie Człowieka Śmiechu?