Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/167

Ta strona została przepisana.

W niebie Pan Bóg przywróci światłość Dei i piękność Gwynplainowi. W każdym razie śmierć jest to pewne uporządkowanie. No tak, chwała Panu Bogu. Dziewczęta, zawieście tam na gwoździu wasze bębenki; niech rdzewieją wasze błogie usposobienia do robienia grubego hałasu. Ani mi już gadać o muzyce lub trąbieniu. „Zwyciężony zamęt“ został na dobre zwyciężony. Człowiek Śmiechu przepadł z kretesem. A ta Dea śpi ciągle. Wcale jej tego za złe nie poczytuję. Gdybym był na jej miejscu, wcalebym się nie obudził. Ba, niedługo zaśnie ona na nowo. To tak, jakby kto kwiatek włożył do zielnika. A dobrze ci, kochanku, mieszać się nie w swoje rzeczy? Co za nauka! I jak to wszystko rozsądnie się składa! Gwynplaine do szeryfa, Dea do grabarza. Spodziewam się, że gospodarz na ten raz dzielnie swoje drzwi zatarasował. Bowiem pomrzemy dzisiejszego wieczora, ale cichutko, pomiędzy sobą. Tylko ani ja, ani Homo. Ale Dea. Ja po dawnemu wozić będę moją budę. Odprawię obie dziewczęta. Nie chcę już żadnej. Co mi tam po tej pokusie. To już nie dla mojego wieku. Turpe senilis amor. Pójdę w dalszą drogę sam, z moim Homem. Ależ dopiero Homo się zdziwi! A gdzie Gwynplaine? Gdzie Dea? Mój stary towarzyszu, jesteśmy znowu sami. Do stu djabłów, srodze się cieszę. W istocie, te ich głupie sielanki już mi kością w gardle stały. Ach, ten hultaj Gwynplaine, który ani myśli wracać. Zostawił nas na koszu. Dobrze. Teraz kolej na Deę. Niedługo tu zabawi. Przepadam za skończeniem się wszech rzeczy. Nie dałbym nawet szczutka w nos djabłu, gdyby chciał przeszkodzić zdechnąć tej dziewczynie. No, zdychajże już raz przecie, czy słyszysz? Ach, ona się budzi.
W istocie Dea otworzyła była powieki. Słodka jej twarz promieniała całą właściwą jej pogodą.
— Ona się uśmiecha — mruknął Ursus — a ja się śmieję. To lubię!
Dea wołać poczęła:
— Fibi, Vinos! Już pewnie blisko godzina wystąpienia. Jakżem ja zaspała! Chodźcie mnie ubrać!
Żadna się z miejsca nie ruszyła.