Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/169

Ta strona została przepisana.

W tem miejscu szybko zbiegł po schodkach Green-Boxu, naśladując w tem Gwynplaina, ażeby Dea ruch ten usłyszała.
W dziedzińcu wziął za ramię pachołka, który, patrząc na to wszystko, od ucha do ucha gębę rozdziawiał.
— Nadstaw obie łapy — rzekł mu zcicha.
I rzucił mu w ręce garść miedziaków.
Chłopak o mało nie oszalał z radości.
Ursus szepnął mu w ucho:
— Słuchajno. Rozgość się sobie w dziedzińcu: skacz, tańcz, hałasuj, wyj, rycz, gwizdaj, hukaj, rżyj, klaszcz, tupaj nogami, pękaj od śmiechu, tłucz, co ci się podoba!
Tymczasem gospodarz, zły, że ci, którzy się schodzili widzieć Człowieka Śmiechu, doznawszy zawodu, rozchodzili się po innych budach jarmarcznych, rzeczywiście szczelnie zamknął drzwi gospody; co większa, wyrzekł się nawet szynkownianych gości na ten wieczór, dla uniknięcia z ich strony uprzykrzonych zapytań. Zaczem, nie mając już robić co innego, z świecą w ręku, z wysokości balkonu patrzył sobie w dziedziniec. Ursus, ujrzawszy go, dał mu znak porozumienia i, zbliżywszy sobie do ust ręce nakształt trąbki, zawołał.
— Mości Niklessie, rób, jak twój chłopak; hałasuj, wrzeszcz, wyj!
Poczem, wszedłszy do Green-Boxu, rzekł do wilka:
— A ty znowu gadaj, jak tylko możesz najwięcej.
Tu, natężając znowu głos:
— Coś za dużo tego motłochu — rzekł.
— Myślę, że będziemy mieli dość wrzawliwe wystąpienie.
Przez ten czas Vinos biła w bębenek.
Ursus mówił dalej:
— Dea już ubrana. Będzie można zaraz rozpocząć. Niepotrzebnie tyle napuszczono ludzi. Jak się to wszystko tłoczy! Wiesz co, Gwynplainie, że chyba dziś zbierzemy potężną kupę grosiwa. No, dalej, błaźnice, do roboty! Fibi, dmijże tam w trąbę. Vinos, brzęczże tam w ten bębenek. Fibi, trzymajże się w postawie rozgłośnej sławy. Moje panny, jesteście coś za wstydliwie ubrane. Precz mi z temi kaftanikami. Publiczność lubi wyraźne kształty kobiece. Trzeba cokolwiek podrażnić moralistów. To