nośnia. Na wszystko zaklinam was, stulcie wasze gęby. Przepraszam uniżenie, ale doprawdy ubliżacie mocno owej powadze, która, jak wiadomo, cechuje każdego prawdziwie angielskiego szlachcica. Widzę tu pomiędzy wami wielu, którym pałce wcale ciekawie z butów wyłażą. Nietyle tedy nogi na pokaz wystawiajcie, ile raczej ręce. Nietajno mi bowiem, że niejeden z was pogrąża garść w kieszeń swojego sąsiada. Kochani rzezimieszkowie, radzę wam nieco wstydu. Ujdzie to jeszcze dać bliźniemu kułaka, ale dobierać się do jego sakiewki rzecz to mniej moralna. A zresztą, przyjmijcie całe moje współczucie. Nie jestem do tyła pedantem, żebym miał ganić użyteczność na świecie złodziei. Złe istnieje, więc jest konieczne. Każdy go albo doświadcza, albo je spełnia. A zresztą, nikt nie jest wolny od brudu swoich grzechów. Czyż to każdego z nas coś nie świerzbi? Bóg się drapie z powodu djabła. Ja sam między innymi... ale o tem, potem. Plaudite, cives.
W tem miejscu wykonał długie pomrukiwanie tłumu, które przekrzyczał nareszcie następującem i słowy:
— Panowie i panie, widzę, że mowa moja miała szczęście wam się nie podobać; tedy żegnam na chwilę wasze niezadowolenie. Poczem wkładam znowu na kark moją głowę, i oto niebawem rozpocznie się przedstawienie.
Tu porzucił mównicze natężenie, wracając do zwykłego swego głosu:
— No, zapuść tam zasłonę, Gwynplainie; trzeba trochę odpocząć. Przemawiałem miodowemi wyrazy. Sam się sobie wydziwić nie mogę. Nazywałem tych gałganów panami i paniami. Szczere złoto z ust mi płynęło, ale wszystko napróżno. Co mówisz o całem tem plugastwie, Gwynplainie? Jak to się tu łatwo przekonać, ile to Anglja od lat czterdziestu ucierpieć musiała od podobnie złośliwej hałastry! Starożytni Anglicy byli umysłu wojowniczego; dzisiejsi zaś umieją tylko pogardzać prawami i także nie szanować władzy. Zrobiłem wszystko, co tylko zrobić może wymowa człowiecza. Uczęstowałem ich przenośniami miłemi jak kwitnący policzek młodzieńca. Czy ich choć trochę zmiękczyłem? Mocno wątpię. Czego tu wyczekiwać od ludu, który ci się tak ogromnie obżera,
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/175
Ta strona została przepisana.