Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/179

Ta strona została przepisana.

— Ale gdzież tam!
— To nie do uwierzenia, jak pan potrafisz wszystko, co zechcesz.
— At, gadanie. Gdzie tam znowu!
— Mam panu coś powiedzieć.
— Czy co o sprawach publicznych?
— Nie wiem.
— Bo w takim razie zatkałbym uszy.
— Oto jak się rzecz ma. Podczas kiedyś pan w najlepsze udawał siebie i widzów, zastukano do drzwi szynkowni.
— Zastukano?
— Zastukano.
— Ja tego nie lubię.
— Ja także.
— No i cóż się stało?
— Stało się to, żem otworzył.
— I któż to stukał?
— Ktoś, kto do mnie przemówił.
— Cóż on powiedział?
— Coś, czego słuchałem.
— Cóżeś na to odpowiedział?
— Nic. Wróciłem znowu patrzeć na widowisko.
— A potem?
— A potem zastukano po raz drugi.
— Kto taki? Ten sam?
— Nie, inny.
— Znowu ktoś, kto do ciebie przemówił?
— Nie, ktoś taki, który nic nie powiedział.
— Wolę tego od tamtego.
— A ja nie.
— Mów jaśniej, mości Niklessie.
— No, zgadnij pan, kto stukał za pierwszym razem?
— Nie mam czasu być Edypem.
— Był to właściciel cyrku.
— Sąsiedniego?
— Właśnie, tego tu obok.
— Gdzie taka zawsze wściekła muzyka?
— Tego samego.
— No i cóż?