poza któremi Gwynplaine zniknął, już i to samo czemś było. Najczarniejszy nieraz i najchropowatszy mur coś przecie przemówi; czasem i przez szparę w kamieniach jaka światłość błyśnie. Z najszczelniej zamkniętego i najciemniejszego nieraz spiętrzenia choćby mglista jakaś jasność przesiąka. Badać zewnętrzną powłokę jakiego zdarzenia jest to podsłuchiwać pożytecznie. Każdy z nas przeczuciowo dąży do pozostawienia pomiędzy tem, co go żywo zajmuje, i sobą jak najmniej możebnego przedziału. Oto dlaczego Ursus czemprędzej wrócił w uliczkę, w której było wejście do więzienia.
W chwili, kiedy się w nią zapuścił, zdala doleciało go jedno uderzenie dzwonu wieżowego, potem drugie.
— Oho! — pomyślał — czyżby to już północ?
Machinalnie począł liczyć.
— Trzy, cztery, pięć.
Pomyślał znowu:
— Jakież to rzadkie uderzenia! To mi dopiero zegar powolny! — Sześć, siedem...
I zaczął robić następne uwagi, przeplatając je liczeniem:
— I co za smutny dźwięk! — Osiem, dziewięć. — Ach, nic nad to prostszego. W więzieniu toż i zegar posmutnieje. — Dziesięć. — A potem, i cmentarz się znajduje tuż obok. Zegar ten wyraźnie wybija godzinę żyjącym i wieczność zmarłym. — Jedenaście. — Niestety, wydzwaniać godzinę temu, kto nie jest swobodny, czyliż to także nie jest wieczność wydzwaniać? — Dwanaście.
Przestał rachować.
— Tak, to północ.
Wtem dzwon uderzył po raz trzynasty.
Ursus zadrżał.
— Trzynaście!
Potem nastąpiło czternaste uderzenie. Potem piętnaste.
— Co to ma znaczyć?
Dźwięki szły dalej w długich przerwach. Ursus słuchał.
— To nie są dźwięki zegara. To dzwon Niemy. Oto dlaczego mówiłem sobie: jak też ta północ długo wybija! Ale to nie dźwięk zegara, to podzwonne. Cóż się tu dzieje okropnego?
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/182
Ta strona została przepisana.