Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/185

Ta strona została przepisana.

ani na chwilę; przeciwnie, zdawał się niejako zaznaczać miarowe ich stąpanie. Wychodząc z więzienia, orszak cały, tyłem do Ursusa się zwracając, ciągnął w prawo, właśnie w stronę całkiem przeciwną jego kryjówce.
Nagle błysnęła druga pochodnia u wyjścia z furtki.
Zwiastowało to już zakończenie pochodu.
Ursus miał się wreszcie dowiedzieć, kogo to oni prowadzili.
Zapewne teraz zobaczy Gwynplaina.
To, co ci ludzie prowadzili, ukazało się nareszcie.
Była to trumna.
Czterech ludzi ją niosło, narzuconą czarnym kirem.
Poza nimi szedł człowiek z łopatą na ramieniu.
Nareszcie ukazała się trzecia pochodnia, trzymana przez kogoś czytającego w księdze. Był to zapewne kapelan więzienia.
Trumna skierowała się wślad całego pochodu, zwracającego się w prawo.
Jednocześnie prawie początek orszaku w miejscu się zatrzymał.
Ursus usłyszał zgrzytnięcie klucza w zamku.
Wprost niemal drzwi więziennych, w niskim murze po drugiej stronie ulicy błysnął drugi otwór, krwawo oświetlony przez pochodnię, która przez niego przeszła.
Drzwi te, ponad któremi rozróżnić było można trupią głowę, były bramą od cmentarza.
Wapentake wszedł w ten otwór, potem ludzie, idący za nim parami, potem druga pochodnia; orszak skracać się zaczął, wsuwając się w te głębie, jakby wąż wślizgujący się do nory, następnie trumna wpłynęła w ciemności, znajdujące się poza temi wrotami, następnie człowiek z łopatą, następnie kapelan z księgą i pochodnią, i wreszcie drzwi się zatrzasnęły.
I nie pozostało już nic więcej, jak tylko blady rąbek światła ponad murem.
Po chwili słychać było szept jakiś, potem głuche uderzenia.
Byli to zapewne kapelan i grabarz, rzucający na trumnę, jeden słowa modlitwy, drugi garście ziemi.