Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/189

Ta strona została przepisana.

Brzask, będący niejako poczwarką, z której się dopiero światłość wylęgnie, poruszającym się nawet kształtom, podobnie jak noc księżycowa, widziadłowe nadaje pozory. Tak i tu Ursus, białawy i mglisty, powolnie się sunąc, zdał się być senną postacią.
W roztargnieniu dzikiem, którego niepokój trwożny nabawia, z gospody wybiegł był z gołą głową. Ale nawet tego nie zauważył. Siwe jego włosy wiatr rozwiewał. Rozwarte jego oczy zdawały się nie patrzeć wcale. Zdarza się być uśpionym na jawie, podobnie jak się czasem czuwa śpiący. Ursus wyglądał oszalały.
— Panie Ursusie — zawołał na niego gospodarz — proszę tu! Ci wielmożni panowie życzą sobie z tobą pomówić.
Tym sposobem biednemu gospodarzowi, zajętemu wyłącznie zażegnaniem złego, mimowolnie wymknęła się (czego też zaraz i pożałował) nieszczęśliwa owa liczba mnoga, wprawdzie zaszczytna dla całej gromady, ale znowu ubliżająca może naczelnemu jej przywódcy, jako stawiająca go na równi z jego podwładnymi.
Ursus na wyrazy Niclessa ocknął się gwałtownie, na podobieństwo człowieka zrzuconego z łóżka, na któremby spał dziwnie głęboko.
— Co takiego? — rzekł.
Wtem spostrzegł gromadę pachołków, a na czele jej urzędnika.
Mimowolnie wstrząsł się do głębi.
Tylko co Wapentake, obecnie znowu urzędnik straży bezpieczeństwa! Jeden zdawał się odrzucać go drugiemu. Odwieczne to dzieje podobnych przejść pomiędzy dwiema grożącemi skałami.
Urzędnik straży dał mu znak, żeby wszedł do izby.
Ursus zrobił, co mu kazano.
Chłopak, właśnie naonczas zamiatający gospodę, spostrzegłszy wchodzących, wsparł się na miotle i, sam nie wiedząc, co zrobić, począł się drapać w głowę z wielkiego kłopotu.
Urzędnik siadł na ławie za stołem, Barkilphedro wziął krzesło. Ursus i gospodarz pozostali stojący. Zewnątrz pachołkowie uszykowali się przed zamkniętemi drzwiami.