Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/193

Ta strona została przepisana.

rozlany na wodzie. Płomień ten wiekuiście błąka się na powierzchni ludzkiej boleści. Ursus powiedział sobie wkońcu: — Bardzo być może, że to Gwynplaina pochowano, ale znowu nic w tem niema pewnego. Kto wie? A może też Gwynplaine żyje.
Ursus głęboko skłonił się urzędnikowi.
— A więc, przezacny sędzio — rzekł — opuszczę Anglję. Odpłyniemy stąd. Na Vograacie. Do Rotterdamu. Chcę być posłusznym. Sprzedam Green-Box, konie, trąby, Cyganki. Ale mam jeszcze kogoś, pewnego towarzysza, którego żadną miarą nie chciałbym tu zostawić. Gwynplaine się on nazywa.
— Gwynplaine umarł — rzekł głos jakiś.
Ursus uczuł po sobie wrażenie, jakby przemykania się tu i owdzie zimnego jakiegoś gadu. Słowa, które usłyszał, wyszły z ust Barkilphedra.
Gasło światło ostatnie. Niema co już wątpić dłużej. Gwynplaine umarł.
Człowiek, który to mówił, wiedzieć o tem musiał. Wyglądał już na to z powierzchowności.
Ursus skłonił się w milczeniu.
Nicless był to sobie niezły człeczyna, o ile tylko nie kuszono jego odwagi. W strachu, stawał się niegodziwym. Najdziksze okrucieństwo bywa najczęściej wynikiem trwogi.
Człowiek ten mruknął pod nosem:
— A to mi uproszczenie!
Poczem zatarł sobie ręce w sposób dziwnie samolubny, jakby chcąc powiedzieć: „Nie moja to już rzecz“, co zdaje się być wiekuistem powtórzeniem Piłatowego rąk umycia.
Ursus, przygnębiony, stał z pochyloną głową. Na Gwynplainie wyrok już spełniono, była nim śmierć; jem u zaś także wyrok przeczytano, było nim wygnanie. Nie pozostawało nic innego, tylko być posłusznym. On dumał.
Naraz uczuł, że mu ktoś dotyka łokcia. Był to ten drugi jegomość, o którym się urzędnik z takiem poszanowaniem wyrażał. Ursus zadrżał.