się w niego rzucało. Gwałtowne zacnych myśli wtargnięcie to niby powrót do domu kogoś, który, klucz od drzwi gdzieś zapodziawszy, w najuczciwszy sposób przemocą je sobie wyważa. Jest to włamanie się, ale bynajmniej nie obrażające prawa.
— Deo! Deo! Deo! — powtórzył.
Głośno wyznawał przed sobą własne swoje serce.
Poczem spytał:
— Gdzie ty?
I zdumiał się, że nie słyszał na to odpowiedzi.
Rozglądał się po ścianach, po suficie, z obłąkaniem, w które rozum powracać poczynał.
— Gdzieś ty, Deo? Gdzie ja jestem?
I po tej komnacie, po tej niby klatce, począł się szamotać szalonemi krokami dzikiego zamkniętego zwierza.
— Gdzież to ja jestem? W Windsorze. A ty gdzie? W Southwarku. O Boże mój! Oto po raz pierwszy przestrzeń się znajduje pomiędzy nami. Kto tę przepaść wykopał? Co? Ja tu, ty tam? Nie, tak chyba nie jest. Tak nie będzie. Cóż to oni ze mną zrobili?
Zatrzymał się przez chwilę.
— Któż mi tu tylko co mówił o królowej? Czyż to ja się na tem rozumiem? Zmienić się miałem. Dlaczego? Dlatego, żem jest lordem. Wiesz ty, co się tu stało, droga Deo? Jesteś lady. Dziwne rzeczy się na świecie dzieją. Ha, ha! Trzeba będzie znowu odszukać drogę napowrót. Zbłąkałem się. Był tu człowiek, który mówił do mnie w sposób bardzo ciemny. Przypominam sobie wyrazy, które mi powiedział: — Milordzie, z otworzeniem się jednych drzwi zamykają się drugie. Co poza sobą zostawiłeś, tego już niema. — Czyli innemi słowy: — Jesteś nikczemnik! — Tak jest, ten człowiek, ten nędznik, on mi mówił to wszystko, podczas kiedym jeszcze nie był rozbudzony. Nadużywał pierwszej chwili mego zdumienia. Byłem pastwą w jego rękach. Gdzie on jest? Niech go znieważę! Mówił do mnie z ponurym uśmiechem przykrej zmory sennej. Ach, ale ja staję się sobą! I oto myli się, ktoby sądził, że zrobi z lorda Clancharlie, co sam zechce. Par Anglji — tak, zapewne, ale nieinaczej, jak obok parowej, którą jest Dea, Warunki! Czy ja myślę
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/204
Ta strona została przepisana.