przyjmować jakie warunki? Królowa? Cóż mię obchodzi, królowa? Nigdy jej nie widziałem. Swobodny wstąpić chcę w potęgę. Czyż to napróżno zdjęto mi z rąk pęta? Oni myślą, że zdjęli tylko kaganiec, ale się mylą. Deo! Ursusie! Ja z wami! Byłem, czem wyście byli. Więc czem ja jestem, i wy jesteście. Chodźcie tu! Nie. Ja do was spieszę! Zaraz. Natychmiast! Już i tak zadługo czekałem. Co oni tam myślą, że ja dotąd nie wracam! I te pieniądze! Kiedy pomyślę, że im posłałem pieniędzy, wściekła złość mnie bierze. Ja to sam powinienem był do nich pospieszyć. Tylko, przypominam sobie, człowiek ten powiedział mi, że nie mogę stąd krokiem wyjść. Obaczymy! Hej, powóz! Powóz niech zajeżdża! Zaprzęgajcie. Pojadę po nich. Gdzież jest służba? Musi tu być przecież jakaś służba, skoro jest pan. Jam tu panem! Ten dom jest mój, i oto poskręcam jego rygle, powyłamuję zamki, wywalę drzwi uderzeniem pięty! Ktoby mi bronił wyjść stąd, nawskroś go szpadą przebiję, bo ja mam teraz szpadę przy boku. Chciałbym widzieć takiego, kto mi się sprzeciwiać zechce. Żonę mam, którą jest Dea.
Ojca mam, którym jest Ursus. Dom mój jest pałacem, i darowuję go Ursusowi. Nazwisko moje jest koroną, którą składam u stóp Dei. Dalej! Zaraz! Oto jestem, Deo! Och, jakże szybko przebędę dzielącą nas przestrzeń! Zobaczysz.
I uniósłszy pierwszą lepszą zapuszczoną zasłonę, gwałtownie wyszedł z komnaty.
Znalazł się w korytarzu.
Poszedł prosto przed siebie.
Wkrótce ukazało się drugie jakieś przejście.
Wszystkie drzwi były pootwierane.
On począł iść na chybił trafił, z komnaty do komnaty, z galerji w galerję, koniecznie szukając wyjścia z pałacu.
W pałacach budowy włoskiej, a do takich należał Corleone-Lodge, bardzo mało drzwi bywało. Wszystko tam było oponą, zasłoną, obiciem.