Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/208

Ta strona została przepisana.

Nikt nie odpowiadał.
Pokoje te kończyć się nie chciały. Wszystko wyglądało opustoszałe, milczące, wspaniałe, złowrogie.
Podobnie wyobrażać sobie można zaczarowane zamczyska.
Ziejące ciepłem otwory skryte utrzymywały tu wszędzie ciepłe przewiewy letnie. Zdawało się, jakby tchnienia czerwcowe w lot pochwycone zostały przez jakiegoś czarodzieja i zaklęte na miejscu w tym labiryncie. Chwilami przyjemnie pachniało; przebywałeś fale woni, właśnie jakby się tam gdzie krzewiły niewidzialne kwiaty. Rozkoszne wrażenie przejmowało członki. Wszędzie stąpałeś po kobiercach.
Mogłeś się tam przechadzać nagim zupełnie.
Gwynplaine spoglądał przez okna. Widok się w nich co chwila zmieniał. Raz widniały przez nie ogrody, ziejące świeżością wiosny i poranku, to znowu nowe jakieś krużganki z nowemi szeregami posągów, albo dziedzińczyki hiszpańskie, będące posadzką marmurową, wilgotną i chłodną, zamkniętą w czworobocznem otoczeniu z zabudowań; niekiedy w przerwach błyskała rzeka, będąca Tamizą, niekiedy znowu ukazywała się potężna baszta, Windsorem będąca.
Zewnątrz, z powodu bardzo wczesnej pory, nie widać było przechodniów.
Gwynplaine zatrzymał się, nasłuchiwał.
— Muszę wyjść stąd! — mówił. — Spieszno mi do Dei. Nie zatrzymają mię tu przemocą. Biada temu, ktoby mi chciał przeszkodzić wyjść stąd! Co to za jedna, ta tam groźna wieża? Gdyby tu nawet olbrzym, gdyby Cerber piekielny stał na straży, zmogę go i zabiję. Zastępom nawet całym dałbym radę! Dea, gdzie jest Dea?
Wtem usłyszał szelest leciuchny. Podobne to było do szmeru spływającej wody.
Znajdował się w tej chwili w ciasnem, zacienionem przejściu, zamkniętem o kilka kroków przed nim rozciętą środkiem zasłoną.
Postąpił ku tej zasłonie, rozsunął ją i wszedł.
I oto znalazł się w czarodziejskiej niespodziance.