Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/216

Ta strona została przepisana.

Jest to tylko zużytą przez wszystkich oklepanką, jakoby siła wrażeń sama siebie trawiła. Nic nad to mylniejszego. To zupełnie tak, jakby kto zapewniał, że od kapania siarczanego kwasu rana się goi i zabliźnia.
Prawdą zaś jest, że co przystęp nowy, to i uczucie tem przenikliwsze.
Ze zdumienia przechodząc w zdumienie, Gwynplaine dosięgnął wreszcie ostatecznych krańców szału. Rozum jego, niby naczynie, pod działaniem tego osłupienia nowego, przepełniać się zaczynał. Gwynplaine uczuwał w sobie straszliwe jakieś rozbudzenie.
Nie znał już więcej kierunku. Jedyną przed nim pewnością była ta kobieta. Niby rozpadała się przed nim jakaś nieuleczona szczęścia otchłań, w której taić się mogło rozbicie. Nie było tu już wyboru drogi. Tylko zewsząd prąd nieprzeparty, niosący prosto ku zgubie. Tylko że zgubą nie była tu skała, ale syrena. Na samem dnie przepaści magnes błyska. Chciał Gwynplaine wydrzeć się temu przyciąganiu; ale jak tego dokazać? Nie czuł się już do niczego przytwierdzonym. Wpośród podobnie rozpasanego kołysania człowiek, równie jak okręt, rozkołatanym być może. Kotwicą jego jest sumienie. Rzecz to smutna, ale i sumienie strzaskać się może!
Gwynplaine nie miał nawet ucieczki móc powiedzieć sobie; — Jestem oszpecony i straszliwy. Ona mię od siebie odtrąci. — Kobieta ta napisała mu, że go kocha.
I w przesileniach zdarzają się chwile wahania. Kiedy nas złe podchodzi, to chociaż całą siłą trzymamy się dobrego, już samo zawieszenie w postanowieniu, łącznie z ułomnością nam wrodzoną, własnym ciężarem w grzech nas spycha. Smutna ta chwila czy wybiła już dla Gwynplaina?
Jak tu się wyratować?
A więc to ona! Księżniczka! Ta kobieta! Ją to on miał przed sobą, w tej cichej komnacie, w tem ustronnem miejscu, śpiącą, bezbronną, samotną! Na jego łasce była; ale on był w jej władzy!
Księżniczka!
Gwiazdę ujrzałeś w głębiach przestrzeni. Podziwem cię przejęła. Taka daleka! Czegóż się obawiać od gwiazdy